Średniowieczny zamek w Ameryce

2009-02-13 00:00:00
Średniowieczny zamek w Ameryce

Falujące rzędy winorośli po obu stronach stromej drogi obramowanej cyprysami przypominały mi widoki z kalendarza, jakie widziałem niegdyś w Toskanii. Żaden jednak dotychczas oglądany pejzaż nie mógł dorównać temu, co ujrzałem na szczycie wzniesienia. Odniosłem nagle wrażenie, że oto zostałem przeniesiony w czasie i przestrzeni; że powędrowałem aż za ocean i znalazłem się w cudownej, zapomnianej już epoce. Nie byłem jednakże w północnej Italii, lecz w kalifornijskiej Napa Valley, budowla zaś, która wyrosła przed mymi oczyma, to Castello di Amorosa, średniowieczny zamek, zbudowany w roku 2007.

Wrota fortecy rozwarły się szeroko i wkrótce znalazłem się przed Salą Rycerską. Zaskrzypiały ciężkie, nabijane ćwiekami drzwi ukazując sympatycznego wielkoluda, który przywitał mnie przyjaźnie.

Przyjechał pan aż z Pensylwanii? Dziękujemy, że fatygował się pan z tak daleka! – zadudnił głębokim basem.

Było to moje pierwsze spotkanie z milionerem produkującym wino – Darylem Sattui.

Proszę usiąść i poczęstować się świeżymi figami – swobodny sposób bycia i szczera bezpretensjonalność gospodarza wzbudzały zaufanie; wydawało się oczywiste, iż pieniądze nie stanowią dlań jedynego sensu życia. Ludzie tacy, jak on żyją, by czcić i wcielać w życie piękne tradycje przeszłości.

Marzenie spełnione, lecz wkrótce rozwiane


Pradziadek pana Sattui urodził się w Genui – mieście Krzysztofa Kolumba. W roku 1882 Vittorio Sattui przybył do Stanów Zjednoczonych, gdzie w San Francisco otworzył piekarnię. W wolnych chwilach oddawał się jednak swojej prawdziwej pasji – wyrabianiu wina. Z biegiem czasu, Vittorio (piekarz) i jego żona Kattarina (praczka) zdołali otworzyć we włoskiej części miasta niewielki pensjonat.

Zaledwie trzy lata po przybyciu Vittoria do Kalifornii jego wina zyskały taką sławę, że zdecydował się porzucić piekarski fach i zająć się wyłącznie ich produkcją. Pierwsze sadzonki winorośli sprowadził z St. Helena – niewielkiego miasteczka w Napa Valley, na północ od San Francisco. Wkrótce doskonale prosperująca wytwórnia win Vittorio Sattui zaprzęgami konnymi dostarczała swoje produkty wprost do domów stałych klientów w całej okolicy Zatoki San Francisco, a nawet zyskała odbiorców w Oregonie oraz w stanie Waszyngton.

Niestety, bezsensowny eksperyment rządowy zadał rodzinnej firmie Vittorio cios, po którym już się nie podniosła. Pan Sattui z ubolewaniem wspomina:

– W roku 1920 rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych okres prohibicji; mojego pradziadka zmuszono do zamknięcia firmy. Jako dziecko miałem nadzieję, że rodzina wznowi działalność i ponownie otworzy wytwórnię win. Mógłbym się wówczas nauczyć, jak prowadzić tego typu interes, a po pewnym czasie – przejąć go. Tak się jednak nie stało. W końcu musiałem sam się tym zająć.

Odrodzenie rodzinnej firmy


Nie posiadając żadnej praktycznej wiedzy na temat wytwarzania wina, lecz odziedziczywszy po przodkach wielką doń miłość, pan Sattui postanowił odzyskać to, co zabrała prohibicja. W latach 70. przez dwa lata podróżował po Europie zbierając doświadczenia dotyczące prowadzenia wytwórni win. Wróciwszy do Stanów, praktykował w różnych winiarniach w Napa Valley, by dobrze nauczyć się rzemiosła.

Nabrawszy doświadczenia i udoskonaliwszy swe umiejętności, pan Sattui naszkicował biznesplan i rozpoczął poszukiwanie inwestorów. Znalazł dwuhektarową posiadłość ze starym domem i orzechowym sadem, którą wynajął za pięćset dolarów miesięcznie. Dom był w tak kiepskim stanie, że zanim można się było do niego wprowadzić, pan Sattui przez miesiąc mieszkał w samo­chodzie.

Czas mijał, a pan Sattui nie mógł znaleźć inwestorów gotowych podjąć ryzyko finansowe. Zapłacił właśnie – zgodnie z umową – ostatni już czynsz i wydawało się, że wielkie marzenie wymyka mu się z rąk. W ostatniej jednak chwili zdołał przekonać agenta nieruchomości, by kupił on posiadłość i sponsorował wybudowanie na niej wytwórni win. Umówili się na wynajem z możliwością ewentualnego wykupu. Nowo powstałą winiarnię nazwano „Wytwórnia win V. Sattui”, ku czci pradziadka pana Sattui.

Zanim w roku 1985 nadeszła setna rocznica przybycia rodziny Sattui do Stanów Zjednoczonych, pan Daryl był już właścicielem pięknej kamiennej winiarni, w której, na europejską modłę, znajdował się także sklep z serami oraz wykwintnymi artykułami spożywczymi. Winnica im. V. Sattui, początkowo zajmująca zaledwie dwa hektary, wkrótce rozrosła się do 300 ha i dostarczała winogron charakterystycznych dla pięciu różnych mikroklimatów. Co najważniejsze, coraz lepszej jakości wina pana Sattui cieszyły się nieustannie rosnącą popularnością i zdobywały kolejne nagrody, utrzymując jednocześnie rozsądny pułap cenowy.

Śmiałych marzeń ciąg dalszy…

W roku 1993 pan Sattui kupił starą posiadłość, pięknie położoną na zboczu wzgórza, na południe od Calistoga w kalifornijskiej Napa Valley, w której w 1850 r. pułkownik William Nash założył pierwszą komercyjną winnicę w Ameryce.

Wcale nie miałem zamiaru zakładać tutaj winnicy – opowiada pan Sattui, gdy siedzimy pogryzając świeże figi. – Kupiłem tę posiadłość, gdyż na około siedemdziesięciu hektarach mieściła piękny las i wzgórza, niewielkie jeziorko i strumyk. Urzekła mnie swym pięknem! Po kilku miesiącach przyszło mi do głowy, żeby przesadzić stare winnice Nasha i sprzedawać winogrona wytwórni V. Sattui. Po jakimś czasie pomyślałem: jestem przecież Włochem; lubię wszystko, co włoskie, zwłaszcza jedzenie i ludzi. Uwielbiam architekturę średniowieczną, zdecydowałem więc, że wybuduję małą wytwórnię, która będzie produkowała przede wszystkim wina w stylu włoskim, sprzedawane tutaj, na miejscu, w winiarni mieszczącej się w budynku o powierzchni siedmiuset pięćdziesięciu metrów kwadratowych.

Działo się to czternaście lat temu; budynek rozrósł się do ośmiu kondygnacji – czterech nad ziemią i czterech pod ziemią – o łącznej powierzchni jedenastu tysięcy metrów kwadratowych.

W przeciwieństwie do biznesplanu Wytwórni Win im. V. Sattui, plan Castello di Amorosa był bardziej organiczny, stąd zanim wykiełkował, minęło kilka lat. Zamek zawdzięcza swój ostateczny kształt i wygląd innej jeszcze pasji pana Sattui – zamiłowaniu do architektury średniowiecznej. Podobnie jak jego pradziad, Daryl Sattui potraktował swoje hobby poważnie.

Dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat temu wiele było we Włoszech opuszczonych pałaców i zamków, których właścicieli nie stać było na ich utrzymanie. Za każdym moim pobytem we Włoszech jeździłem po okolicy motocyklem i samochodem; sprawdzałem każdą drogę. Niekiedy mijał w ten sposób cały dzień, a ja nie znajdowałem niczego interesującego, ale jeśli szuka się konsekwentnie, dzień po dniu, wreszcie odkryje się coś wspaniałego.

Zawsze wchodziłem do środka zamku. Czasem musiałem się włamywać. Niczego, oczywiście, nie kradłem. Wyważałem drzwi, a po wyjściu na powrót zabijałem je gwoździami. Jak pan widzi, mam na tym punkcie kompletnego bzika – pan Sattui z uśmiechem stuka się palcem w czoło. – Byłem takim fanatykiem, że kto raz ze mną pojechał, nie chciał więcej powtarzać tego doświadczenia! Wstawałem o świcie, wracałem po zmroku. Żona wybrała się ze mną tylko raz; podobnie moi przyjaciele. A ja po prostu uwielbiam odkrywanie takich starych miejsc…

Niekiedy, nie mogąc się dostać do jakiegoś zamku, udawałem, że kupuję zamki. Wiele z nich było na sprzedaż, szedłem więc do agencji nieruchomości i mówiłem: chciałbym kupić zamek… Nie była to prawda; nie miałem na to środków. Ale zakładałem garnitur i krawat, po czym wchodziłem do zamku i próbowałem zdobyć jego plany. Następnie dokonywałem pomiarów i rysowałem szkic.

Pan Sattui kupił także wiele książek na temat średniowiecznych zamków, pałaców i klasztorów. Jednakże gnany pasją, czuł nieodpartą potrzebę osobistego ich poznawania.

Kupił wreszcie dwa zamki: pałac Medyceuszy w południowej Toskanii oraz dziesięciowieczne opactwo augustiańskie, które od pewnego czasu odnawia. Zaangażował się także w odnowę innego zamku, nieopodal Sieny, który – jako hotel – zostanie przeznaczony na cele turystyczne.

Widzi pan, kocham stare budownictwo. Gdybym miał wystarczająco dużo pieniędzy, kupiłbym wszystkie stare budowle, żeby je odnowić i zachować dla potomnych.
We wtorek 16 kwietnia br. prof. Marek Czachorowski w Klubie „Polonia Christiana” wygłosi wykład pt. „Spór o etykę św. Tomasza z Akwinu”. Mimo dużego upływu czasu nauka, jaką pozostawił on Kościołowi jest wciąż żywa i warta osobistego odkrywania. Zapraszamy więc do Warszawy na spotkanie z prof. Czachorowskim i rozważania o schedzie naukowej oraz religijnej, formującej od wieków wiernych Kościoła Rzymskiego.
Już w czwartek 11 kwietnia spotykamy się w Warszawie, by zaprotestować przeciwko zbrodniczej polityce tzw. „koalicji 13 grudnia”. Mowa o czterech nieludzkich i łamiących konstytucję projektach ustaw, pozwalających na zabijanie poczętych dzieci. Polacy nie mogą milczeć, gdy politycy próbują legalizować zabijanie bezbronnych ludzi. Prosimy o przybycie na wyznaczone miejsce zbiórki oraz poinformowanie znajomych.
Wychowana w chrześcijańskiej rodzinie, szanującej wartość każdego życia, Mary Wagner jest prawdziwą bohaterką naszych czasów. Czasów pełnych zakłamania i budowania fałszywej moralności, która zabijanie dzieci nazywa „wolnością”. O życiu i odwadze działania Mary Wagner, kanadyjskiej działaczki wielokrotnie więzionej za obronę nienarodzonych, opowie w Ropczycach Jacek Kotula, podkarpacki aktywista pro-life. Zapraszamy Państwa na środę 17 kwietnia do Ropczyc, na spotkanie w Powiatowym Centrum Edukacji Kulturalnej przy ul. Mickiewicza 10.
To kontynuacja niezwykle owocnego cyklu spotkań, gromadzących każdorazowo dziesiątki lub setki mieszkańców. Zainteresowanie kanonizowanym w 1977 r. Jusufem Antunem Makhloufem, czyli świętym Szarbelem, jest naprawdę olbrzymie. Warto poznać historię i dzieła życia tej wyjątkowej postaci. Najbliższa okazja: już w piątek w Tarnobrzegu!
To najbardziej radosny moment w roku dla każdego katolika. Dlatego też, z okazji Świąt Wielkiej Nocy A.D. 2024, zarząd Stowarzyszenia Kultury Chrześcijańskiej im. Ks. Piotra Skargi pragnie wszystkim Państwu złożyć życzenia. Zachęcamy do lektury ich treści.