Temat numeru
 
In vitro - śmiertelna pułapka

Media w ostatnim czasie pełne były informacji o projekcie ustawy, która miałaby rzekomo pomóc małżeństwom mającym problemy z poczęciem potomstwa. Tym „wspaniałym” lekarstwem na problemy wielu bezpłodnych par ma być in vitro. Niestety, w rozmowach z osobami, które uważają się za katolików, można często usłyszeć: „ale co złego w tym, że dzięki tej metodzie bezdzietne małżeństwa doczekają się upragnionego potomstwa?”. W tym na pozór niewinnym pytaniu kryje się nieznajomość zasad moralnych nauczanych przez Kościół, jak również brak prawdziwej wiedzy o tym, czym jest w praktyce owa „niewinna” metoda „leczenia” bezpłodności.

Zacznijmy od wyjaśnienia, co to jest in vitro? Najkrócej rzecz ujmując, jest to metoda tzw. wspomagania płodności polegająca na zapłodnieniu poza organizmem kobiety, zwana czasami zapłodnieniem z probówki, stąd dzieci będące efektem takiego działania nazywane bywają dziećmi z probówki. Jak do tego dochodzi? Po zastosowaniu stymulacji hormonalnej pobiera się od kobiety większą ilość komórek jajowych, zaś od mężczyzny nasienie. Materiał pobrany od kobiety i mężczyzny lekarz-laborant łączy w warunkach laboratoryjnych na szklanej płytce (stąd łacińska nazwa in vitro – w szkle). Nie ma tu już większego znaczenia, czy łączenie dokonuje się w probówce samoczynnie, czy też za pomocą igły komórki męskie wprowadza się do komórek jajowych – nie zmienia to ani definicji, ani istoty samego zapłodnienia in vitro. Zawsze dokonuje się ono w sposób laboratoryjny, tj. sztuczny, dla uzyskania efektu powstania dziecka, czy raczej dzieci.

W wyniku połączenia komórek żeńskich i męskich pobranych od jednej pary uzyskuje się kilka ludzkich zarodków – istot ludzkich. Uzyskane w ten sposób zarodki selekcjonuje się i spośród nich wybiera od dwóch do czterech, które za pomocą cewnika laboratoryjnego umieszcza się w organizmie kobiety. Resztę niewykorzystanych ludzkich istot (zarodków) zamraża się i przetrzymuje w lodówkach. Niektóre z nich wykorzystuje się do następnych prób wszczepienia kobiecie jeśli poprzednie zabiegi kończą się odrzuceniem (poronieniem) przez jej organizm. Inne pozostają „niewykorzystane” i zalegają w lodówkach. To proste przedstawienie sprawy w zasadzie już powinno w każdym przeciętnie rozgarniętym człowieku, a na pewno w katoliku, wzbudzić moralny sprzeciw wobec in vitro.

Co w tym złego?

In vitro
bardzo często jest nazywane metodą leczenia bezpłodności. Tymczasem jest to oczywistą nieprawdą, ponieważ w ogromnej liczbie przypadków lekarze do niej przywiązani nie szukają prawdziwych przyczyn bezpłodności i nie zmierzają do jej wyleczenia, ograniczając się do promowania samego in vitro. Wspomina o tym, w swoim artykule dla dwumiesięcznika „Polonia Christiana”, prof. Thomas W. Hilgers z wydziału ginekologii i położnictwa Akademii Medycznej w Crei­ghton, w USA. Wobec tego już na poziomie medycznym i w samej nazwie metody określanej jako leczenie bezpłodności kryje się fałsz. Na tym jednak się nie kończy, bowiem trzeba koniecznie wspomnieć o całym łańcuchu procesów w procedurze in vitro, które są moralnie niedopuszczalne, a więc w swej istocie obarczone grzechem.

Pierwszym problemem, który sprawia, że praktyka ta nie może być w sumieniu i w praktyce przyjęta nie tylko przez katolików, jest fakt, że odrywa się w niej miłość małżeńską od samego powołania na świat nowego życia. Dziecko nie jest w tym podejściu traktowane jako dar Pana Boga, ale staje się efektem zamówienia, niczym produkt z punktu sprzedaży. Tymczasem zgodnie z nauczaniem Kościoła płodność jest ściśle związana ze związkiem i intymnym zbliżeniem dwojga ludzi otwartych na wolę Bożą. To Bóg jest bowiem dawcą daru życia i człowiek nie może stawiać się w Jego roli.
1 / 2 / 3 /