Problemy
 
„Wolne związki"
Ks. Marcin Kostka FSSP

Nasza czytelniczka, Pani Maria, pisze o problemie związków „na kocią łapę”: Boli mnie to, że córka i zięć pozwalają moim wnukom na to, by te mieszkały z „partnerami”. Martwi mnie powszechne przyzwolenie na tzw. wolne związki, przed- i pozamałżeńskie kontakty seksualne. W jaki sposób mam rozmawiać z moimi dziećmi i wnukami, by ich przekonać, że takie relacje są złe, grzeszne?

Kapłani, duszpasterze i katecheci zauważają dzisiaj bardzo poważny problem „wolnych związków” – „życia na kocią łapę” – „wspólnego mieszkania przed ślubem” – „pozamałżeńskich kontaktów seksualnych”. Wydaje się, że moda na wspólne życie bez ślubu, zobowiązań i wzięcia odpowiedzialności za siebie zapanowała zwłaszcza wśród młodych ludzi, co społecznie zostało zaakceptowane także przez ich rodziców. Psychologowie i księża zgodnie przestrzegają, że konsekwencją tej mody na konkubinaty, wspólne pomieszkiwanie oraz pozamałżeńskie akty seksualne są nietrwałe małżeństwa i rozpad rodzin. Ze spisu powszechnego ludności przeprowadzonego przez Główny Urząd Statystyczny w 2011 r. wynika, że konkubinaty dotyczą 3 procent Polaków. Jednak w liczbach bezwzględnych jest to aż 643 tysięcy par, niemal dwa razy więcej niż w 2002 r. Według badań ponad połowę związków nieformalnych tworzą osoby młode i bardzo młode. 62 proc. kawalerów i panien żyje ze sobą na próbę, a 25 proc. ma za sobą nieudane małżeństwo. Aż 49 proc. tworzących konkubinaty nie przekroczyło 34 lat. Wzrasta też odsetek osób przekonanych, że zawarcie małżeństwa nie jest konieczne do założenia rodziny. Natomiast spośród osób do 34. roku życia 59 proc. akceptuje współżycie przed ślubem kościelnym. W 2013 r. zawarto najmniej małżeństw od końca II wojny światowej. Rośnie natomiast liczba związków nieformalnych.

Lęk przed odpowiedzialnością
Dziś młodzi ludzie coraz częściej boją się stanąć przed ołtarzem, bo – jak twierdzą – nie chcą zamykać sobie drogi do ślubu kościelnego, na wypadek gdyby ich obecny związek się rozpadł; muszą się wypróbować pod każdym względem. Znaczna część tych związków opiera się na założeniu, że dopóki jest nam ze sobą dobrze, to możemy razem żyć i korzystać z przyjemności. Wraz z rosnącym zjawiskiem konkubinatów pojawia się negatywna konsekwencja w postaci lęku przed odpowiedzialnością za drugą osobę, posiadaniem dzieci, przed zaangażowaniem się na poważnie w życie społeczne. Dziś także coraz częściej próbuje się usprawiedliwiać zjawisko kohabitacji, czyli wspólnego zamieszkania bez ślubu, tłumacząc, że dobrze przeżyty konkubinat pomaga w dobrym życiu małżeńskim i rodzinnym. Jednak badania prowadzone w USA, Kanadzie czy Szwecji wykazują, że małżeństwa, które żyły wcześniej „na próbę”, nie wytrzymują próby czasu.


Przyczyną tego, że młodzi ludzie decydują się na konkubinaty, jest na pewno zachłyśnięcie się pseudowolnością przyniesioną z krajów Europy Zachodniej oraz wadliwy system wychowania młodego pokolenia, który „bezstresowo” kształtuje osobowość i nie uczy świadomego i odpowiedzialnego podejmowania decyzji. Towarzyszy temu coraz większa obojętność religijna, upadek pobożności, praktyki modlitwy i coniedzielnej Mszy Świętej. Upada także autorytet nauczycieli i księży, a rodzice i dziadkowie nie potrafią w odpowiedni sposób motywować swoich dzieci i wnuków, by stawały po stronie tego, co dobre. Często można tu spotkać ciche przyzwolenie na wolny związek dzieci czy wnuków. Usprawiedliwień ludzie znajdują wiele, choćby i takie, że przecież wszyscy teraz tak robią.

Nie popełniaj grzechów cudzych!

 

W swej posłudze kapłańskiej spotkałem się właśnie z takim zjawiskiem pomieszania wartości i przyzwolenia na zło. Otóż na wyprawie wakacyjnej z grupą młodzieży wywiązała się dyskusja i pewien maturzysta, który przygotowywał się do wyjazdu ze swoją dziewczyną za granicę na studia, zapytał mnie wprost, jakie jest moje zdanie na temat zamieszkania dwojga ludzi ze sobą przed ślubem. Starałem się mu wyjaśnić, że takie podejście jest złe i nie powinien takiej decyzji podejmować ani nawet planować, zwłaszcza że uważa się za człowieka wierzącego. Wskazywałem na wartość relacji międzyludzkich, odpowiedzialność za drugiego człowieka, za uczucia i odpowiedzialność przed Bogiem, który związek mężczyzny i kobiety podniósł do rangi sakramentu; przestrzegałem także przed niebezpieczeństwami czyhającymi na ludzi, którzy wchodzą w wolne związki. Młodzieniec wysłuchał mojego zdania, choć z nim się nie zgadzał i przedstawiał dużo swoich argumentów. Następnego dnia miał spędzić dzień ze swoimi dziadkami, którzy w tej samej miejscowości byli w sanatorium. Wieczorem przyszedł i opowiedział, jak jego babcia zareagowała na moje stanowisko. Stwierdziła: A co ci wnuczku ksiądz mógł innego powiedzieć… On tak musi mówić. Ty rób, jak uważasz. Tym jednym zdaniem babcia (na co dzień „wierząca”, praktykująca katoliczka) zniszczyła swój własny autorytet i jednocześnie podważyła mój – kapłański. Skoro członkowie rodzin akceptują życie „na kocią łapę” swoich bliskich, to jak o nich walczyć? Biedni rodzice i dziadkowie nie zdają sobie sprawy, jak wielki ciężar odpowiedzialności biorą na siebie, przecież uczestniczą w grzechu cudzym: radzić do grzechu, zezwalać na grzech drugiego, pochwalać grzech drugiego, milczeć na grzech cudzy, nie karać grzechu, pomagać do grzechu, uniewinniać grzech cudzy – na 9 grzechów cudzych wymienianych przez katechizm aż 7 popełniają, gdy akceptują życie w konkubinacie. To poważne grzechy, z których trzeba się wyspowiadać, ale kto się spowiada?

Kryzys wiary, kryzys wychowania

 

Myślę, że głównym powodem wchodzenia młodych ludzi w związki nieformalne jest brak wiary oraz wychowania w duchu katolickim. Nie można tu oczywiście wykluczać grzeszności samego człowieka, który upada po wielokroć w życiu, ale sprawa życia wiarą jest chyba najistotniejszym problemem. Wielu Polaków utożsamia się z wiarą katolicką i w niej zostało ochrzczonych, jednakże szwankuje rodzinne wychowanie w wierze. Dzieci nie uczą się już pobożności od rodziców i dziadków, nie uczą się pacierza i katechizmu, rodziny nie klękają do wspólnej modlitwy, nie ma rodzinnego wyjścia na Mszę Świętą niedzielną i w niej uczestniczenia. Brakuje wyrazistych postaw ojców i matek a także dziadków jako ludzi już doświadczonych przez życie. Rodzice – ciągle zabiegani, przepracowani, by dzieci miały lepsze życie niż oni sami – nie znajdują czasu na wspólne rozmowy na życiowe tematy. Wychowanie pozostawiają szkole, w której kolejne pseudoreformy prowadzą młodych ludzi do zubożenia umysłowego i moralnego, gdyż kształtują jednostki gotowe do łatwego przyswajania i wykonywania poleceń władz, przekazywanych przez zmanipulowane media.

Rodzice przykładem

 

Dzieci i młodzież są wnikliwymi obserwatorami. Przyglądają się swoim rodzinom i relacjom w nich panującym. Patrzą, jak dziadkowie, a przede wszystkim jak ich rodzice przeżywają małżeństwo, jak się traktują, czy się kochają, czy przebaczają, czy naprawiają to, co uległo zepsuciu we wzajemnych relacjach, czy też się poddają, czy modlą się razem, czy modlą się za siebie, jak o sobie mówią wobec dzieci. Trudno się dziwić, że młody człowiek zdecyduje się na zamieszkanie z kimś bez małżeństwa, jeśli właśnie z domu rodzinnego wyniósł nienawiść rodziców do siebie nawzajem, ciągłe kłótnie, brak miłości, separacje, rozwody, niewierności i zdrady. I odwrotnie: gdzie w rodzinie i małżeństwie wszystko jest na swoim miejscu: Bóg na pierwszym, ojciec – głowa rodziny zaraz po Bogu, matka wspomagająca ojca i szczerze kochająca, miłość wzajemna rodziców do siebie i do dzieci, modlitwa i sakramenty, wspólne przeżywanie każdego dnia, praca, wychowanie, troska, ciągłe zmaganie w drodze do doskonałości, czas każdego dla każdego, rozmowy na wszystkie tematy, szczerość, właściwe ukazanie dobra i zła, przykład dobrego chrześcijańskiego życia – z takiej rodziny wyjdzie człowiek, który będzie potrafił zapewne właściwie pokierować swoim życiem.

Przypomina mi się w tym miejscu historia sprzed lat. Otóż pewien młodzieniec rozmawiał ze swoim dziadkiem, który z babcią obchodził właśnie jubileusz 60 lat sakramentalnego małżeństwa. Zapytał więc dziadka, jak to się stało, że wytrzymał tyle lat z tą samą kobietą. Dziadek odpowiedział, że za jego czasów, jak się coś psuło, to się to naprawiało, a nie wyrzucało na śmietnik. Myślę, że z tych słów płynie nauka dla współczesnych młodych ludzi obawiających się podjęcia życia małżeńskiego ­uświęconego i ­złączonego przez sakrament małżeństwa. Potrzeba wiary i odwagi oraz zaufania do Boga, który w sakramencie małżeństwa łączy dwoje ludzi. Potrzeba także wytrwałości i miłości oraz nieustannego naprawiania tego, co się w związku psuje. Potrzeba także wyzbycia się egoizmu i podjęcia życia dla współmałżonka oraz dla dzieci.

Konkubinat jest grzechem

 

Z całego serca zachęcam rodziców i dziadków, by byli dla dzieci i wnuków oparciem, by byli wzorem życia małżeńskiego i wytrwałości. Zachęcam, by dawali świadectwo o Bogu, który jest ważny w ich życiu, że na Nim budują swój świat i rodzinę. Zachęcam do świadectwa życia według Pisma Świętego i w oparciu o Tradycję Kościoła katolickiego oraz zasady moralności chrześcijańskiej. Bądźcie dla waszych dzieci i wnuków oparciem, zwłaszcza w podejmowaniu trudnych decyzji. Jeśli trzeba – upominajcie i zachęcajcie do nawrócenia, do powrotu do jedności z Bogiem i Kościołem, do wyjścia z grzechu i innych uwikłań. Przed Bogiem odpowiadacie za zbawienie waszych dzieci i wnuków. Dajcie im dobry przykład. Nie akceptujcie zła, w które wchodzą młodzi ludzie, nie akceptujcie związków „na kocią łapę”, wspólnego zamieszkania bez ślubu, kontaktów seksualnych poza małżeństwem. Rozmawiajcie z młodymi i módlcie się za nich. Zachęcajcie do odważnego podjęcia wyzwania, jakim jest miłość i małżeństwo. Zachęcajcie do dawnego zwyczaju czasu narzeczeństwa i zaręczyn. Nie potrzeba tu nerwów i złości. Trzeba do młodego człowieka wyjść ze zrozumieniem i miłością, trzeba mu pomóc obudzić się z letargu, w którym się znajduje. Trzeba pokazać, że można żyć inaczej, że nie potrzeba naśladować złej mody, ale pamiętać, by nie zatracić duszy nieśmiertelnej. Czas zauroczenia i zabawy minie szybko, a potem pozostanie rozczarowanie i głębokie zranienie, poczucie zbrukania i nieczystości.

Nikogo nie oceniajmy, ale chciejmy przypomnieć o tym, co jest zapisane w Ewangelii i jaka jest nauka Kościoła. Dzisiaj, w czasach liberalizacji pewnych pojęć, warto jasno przypominać, że konkubinat jest grzechem. Trzeba pokazywać, że sakrament małżeństwa nie jest pustym obrzędem, ale prawdziwą obecnością Chrystusa w relacji żony i męża. Warto pamiętać o słowach św. Jana Pawła II, że do ślubu nie idzie idealna kobieta i idealny mężczyzna, ale dwoje ludzi mających własną historię życia, problemy. Ważne, aby przypominać, iż moment małżeństwa nie jest końcem, lecz początkiem wspólnej drogi, w której Bóg pobłogosławi.