Był jednym z największych intelektualistów katolickich minionego stulecia. Papież Pius XII nazywał go Doktorem Kościoła XX wieku, Hitler ogłosił wrogiem numer jeden narodowego socjalizmu, dla Benedykta XVI zaś Dietrich von Hildebrand – bo o nim wszak mowa – to jedna z najwybitniejszych postaci naszych czasów.
Dietrich von Hildebrand (1889-1977) nie urodził się katolikiem, lecz świadomie w wieku dojrzałym wybrał rzymską wiarę. Jak sam przyznawał, jednym z wydarzeń, które odegrały kluczową rolę w wyruszeniu przezeń ku bramom Rzymu, była znajomość z twórcą fenomenologii, Maxem Schelerem, którego spotkał podczas studiów filozoficznych na monachijskim uniwersytecie. W roku 1914 Dietrich von Hildebrand wstąpił na łono Kościoła katolickiego.
W latach 1918-1933 von Hildebrand – jeden z najzdolniejszych uczniów Edmunda Husserla – wspinał się po kolejnych szczeblach akademickiej kariery (w roku 1924 został profesorem na swej macierzystej uczelni). Lata owe to również okres dojrzewania katolickiego myśliciela. Nie bez znaczenia była tu nawiązana wówczas bliska znajomość z papieskim nuncjuszem w Niemczech, arcybiskupem Eugenio Pacellim. Długie rozmowy z przyszłym papieżem Piusem XII z pewnością nie pozostały bez wpływu na twórczość niemieckiego filozofa. Przełom lat dwudziestych i trzydziestych przyniósł kilka fundamentalnych prac Hildebranda dotyczących etyki, metafizyki i liturgii: W obronie czystości (1927), Metafizyka wspólnoty (1930) oraz Liturgia i osobowość (1933).
Narodowy socjalizm, komunizm, liberalizm – bunt przeciw duchowi
Objęcie władzy w Niemczech przez narodowych socjalistów oznaczało dla Hildebranda konieczność opuszczenia kraju już w roku 1933. Właściwie była to już druga ucieczka myśliciela przed reżimem NSDAP. Pierwszy raz zmuszony był uciekać z Monachium dziesięć lat wcześniej, gdy doszło do nieudanego puczu Hitlera w stolicy Bawarii. Już wtedy bowiem jego nazwisko zajmowało wysoką pozycję na sporządzanych przez narodowych socjalistów listach wrogów nowych Niemiec.
Aż do roku 1938 miejscem schronienia dla Hildebranda była Austria, rządzona wówczas przez prowadzącego twardą politykę wobec narodowych socjalistów kanclerza Engelberta Dolfussa (którego notabene owa antyhitlerowska i przeciwna anschlussowi polityka kosztować będzie życie). W 1935 roku niemiecki myśliciel otrzymał katedrę filozofii na wiedeńskim uniwersytecie. Wkrótce potem szef austriackiej tajnej policji oświadczył: Byłoby dla mnie czymś wysoce niefortunnym, gdyby narodowi socjaliści popełnili polityczne morderstwo w Wiedniu.
Słowa te z jednej strony można było odczytać jako ostrzeżenie, z drugiej zaś jako przyznanie, iż zarówno w Monachium, jak i w Wiedniu Hildebrand pozostał konsekwentnym przeciwnikiem narodowosocjalistycznej ideologii. Przeciwnikiem stojącym mocno na gruncie katolickiej filozofii i nauki o państwie i społeczeństwie. Poglądom swym dawał wyraz nie tylko z uniwersyteckiej katedry, ale przede wszystkim na łamach redagowanego przez siebie tygodnika „Der Christliche Ständestatt” („Chrześcijańskie państwo stanowe”), który ukazywał się w latach 1934-1938 (do momentu aneksji Austrii przez hitlerowskie Niemcy).
Tytuł periodyku zdradzał przywiązanie Hildebranda do programu korporacjonistycznego w wersji zaproponowanej przez Piusa XI na kartach encykliki Quadragesimo anno (1931). Również zdaniem kanclerza Dolfussa katolicki korporacjonizm stanowił najlepszą drogę uchronienia jego państwa z jednej strony od anschlussu do narodowosocjalistycznej Rzeszy, z drugiej zaś od zwycięstwa propagandy komunistycznej. Hildebranda zbliżało do Dolfussa również przekonanie o konieczności istnienia niepodległej Austrii. Dla redaktora „Christlicher Standesstaat” Austria tworzy własną przestrzeń duchową, całkowicie odmienną od Niemiec. Austria jest – jak pisał on w roku 1934 – najszlachetniejszym i najbardziej autentycznym przejawem ducha niemieckiego (…) i dlatego też misją małej Austrii jest nie tylko tworzenie zapory przeciw narodowemu socjalizmowi i bolszewizmowi, ale również pozostanie Zachodem w pomniejszeniu (…). Musi poprzedzać Europę w powrocie do Chrystusa i uwolnieniu od herezji nacjonalizmu.
Najwięcej miejsca na łamach redagowanego przez siebie tygodnika poświęcił Hildebrand analizie zjawiska narodowego socjalizmu, zwłaszcza jego intelektualnym korzeniom. W tym ostatnim kontekście pisał w roku 1934: Bardziej niż kiedykolwiek w historii ludzkości, należy obecnie wyraźnie postawić przed człowiekiem prymat ducha nad sferą witalną. Nie dlatego, że pewni filozofowie przedstawiają dzisiaj ducha jako „ślepą uliczkę życia”, ale dlatego że obecnie – jak rzadko w historii ludzkości – przeżywamy zakrojony na szeroką skalę „bunt” przeciw duchowi.
Narodowosocjalistyczna rewolucja w Niemczech (bo tak Hildebrand określał objęcie władzy przez Hitlera) była powstaniem niewolników przeciw duchowi, powstaniem pozbawionych ducha, których wyznacznikami – oprócz dążenia do omnipotencji państwa – są: antyracjonalny i jednocześnie hiperwoluntarystyczny etos, antypersonalizm oraz materializm krwi. Wielkim złudzeniem byłoby więc – przekonywał Hildebrand – dopatrywanie się w ideologii hitlerowskiej jakiegoś konserwatywnego antidotum na błędy współczesności. Wręcz przeciwnie, albowiem antytezą dla tego, co sztuczne i nieorganiczne nie może być jakieś ciemne „poruszanie się” pośród niezdefiniowanych uczuć i wyobrażeń. Prawdziwą antytezą – jak podkreślał w roku 1934 niemiecki filozof – jest raczej świadomy związek z bytem, w jasnym poznaniu, w odpowiedzialnej i usankcjonowanej miłości, w swobodnie motywowanej, czerpanej z kręgu obiektywnych wartości woli.
Totalitarny „bunt przeciw duchowi” (zarówno w wydaniu nazistowskim, jak i komunistycznym) zbliżał je – jak podkreślał Hildebrand – do liberalizmu. Co prawda, zarówno komunizm, jak i narodowy socjalizm porzuciły liberalny sposób przedstawiania antropocentrycznej wizji świata, ale nie po to, by zastąpić ją modelem teocentrycznym, ale bezbożnym, wymierzonym w osobę, materialistycznym, względnie witalnym, kolektywizmem. Jeden idol ustąpił miejsca jeszcze niższemu idolowi, i to na skutek konsekwentnego zastosowania liberalnych błędów. Poza tym wszystko, co było złe w antropocentryzmie, zostało zachowane: subiektywizm i relatywizm.
Liberalizm przygotowywał grunt pod nadejście totalitaryzmów poprzez afirmację relatywizmu. Jak czytamy w jednym z artykułów Hildebranda zamieszczonych na łamach jego tygodnika: Lenin i Hitler rzeczywiście przeznaczyli ludzkiej osobie to miejsce, które przynależy tej nieszczęsnej istocie, którą z człowieka uczynili liberałowie (…) epoka liberalna była o tyle lepsza, że była pozbawiona konsekwencji1.
Komunizm – podobnie jak narodowy socjalizm – był śmiertelnym wrogiem wyrosłej z chrześcijaństwa cywilizacji zachodniej. Hildebrand inkryminując komunistyczny materializm, antypersonalizm, terror, kult techniki i gospodarki dokładnie takie same cechy dostrzegał w narodowym socjalizmie, stąd na równi stawiał Lenina (Stalina) i Hitlera. Nie żywił przy tym złudzeń, że komunizm przejdzie wewnętrzną ewolucję i stanie się bardziej „ludzki”. Jak pisał w roku 1936, bolszewizm jako taki zawsze będzie musiał być zwalczany2.
Równie zdecydowanie odrzucał Hildebrand antysemityzm motywowany biologicznym rasizmem. Jednym z najgroźniejszych kłamstw narodowo-socjalistycznej ideologii było twierdzenie, że dzieje świata (zwłaszcza współczesnego) determinowane są przez konflikt „Aryjczycy” – Żydzi. Walcząc z tym poglądem, w roku 1936 Hildebrand zauważał: W rzeczywistości bowiem od dwóch tysięcy lat istnieje na świecie jedna tylko prawdziwa linia frontu – między tymi, którzy opowiadają się za Chrystusem a tymi, którzy stają przeciw Niemu.
Można powiedzieć, że analiza hitleryzmu dokonana przez Hildebranda z katolickiego punktu widzenia i zdecydowane odrzucenie ideologii narodowosocjalistycznej stanowiły niejako przygotowanie do ostatecznego orzeczenia Magisterium Kościoła w tej sprawie, jakie przyniosła encyklika Piusa XI Mit brenennder Sorge z roku 1937. W dokumencie tym odnaleźć można wszystkie argumenty na potępienie nazizmu przytaczane już wcześniej przez Dietricha von Hildebranda na łamach „Chrześcijańskiego państwa stanowego”.
W przeddzień dokonania przez Hitlera anschlussu Austrii, tj. 11 marca 1938 roku, Hildebrand wraz z rodziną opuszcza Wiedeń i przez Bratysławę, Budapeszt, Triest oraz Florencję udaje się do szwajcarskiego Fryburga. Ucieczka ta z pewnością uratowała mu życie, gdyż już nazajutrz, 12 marca, dosłownie pięć godzin po wyjeździe myśliciela, gestapo wyłamało drzwi jego wiedeńskiego mieszkania.
Kres tułaczki Hildebrandów nastąpił w roku 1940, gdy po upadku Francji, przez Portugalię i Brazylię, rodzina przybyła do USA, gdzie Dietrich von Hildebrand mieszkał aż do śmierci. W roku 1941 otrzymał profesurę na nowojorskim Fordham University. Amerykański okres biografii von Hildebranda wyznacza przede wszystkim jego aktywność akademicka oraz ożywiona działalność pisarska. Ten ostatni aspekt stał się szczególnie doniosły po przejściu na emeryturę w 1960 roku.
Początek lat sześćdziesiątych XX wieku to również przełomowy okres w dziejach Kościoła (Vaticanum II i tzw. reformy soborowe) oraz kolejna odsłona wojen kulturowych, której symbolem stał się rok 1968. Hildebrand ze szczególną uwagą przyglądał się zmianom następującym w Kościele od Soboru Watykańskiego II. Najkrócej mówiąc, „Dwudziestowieczny Doktor Kościoła” był głęboko zaniepokojony dokonującymi się pod szyldem poszukiwania ducha Soboru rewolucyjnymi wstrząsami w zakresie katolickiej filozofii, etyki oraz liturgii. Dzięki istnieniu polskiej edycji ważnych książek Hildebranda poruszających właśnie tę tematykę (Koń trojański w mieście Boga, Spustoszona winnica – obydwie wydane w Polsce nakładem Frondy), polski czytelnik może „u źródła” zapoznać się z przenikliwą – i niestety ciągle aktualną – krytyką zachłyśnięcia się nowoczesnością przez wielu ludzi Kościoła.
Mit człowieka nowoczesnego
Według autora Spustoszonej winnicy, u źródła wielu problemów nękających Kościół w drugiej połowie XX wieku stał mit nowoczesnego człowieka, czyli pełne pychy a jednocześnie naiwności przekonanie (którego ułudzie dało się zwieść także wielu pasterzy Kościoła), iż człowiek XX wieku tak radykalnie się zmienił, że należy mu przedstawiać Objawienie Chrystusowe nowym językiem i używając nowych sformułowań3. Na kartach opublikowanej w 1970 roku rozprawy Zölibat und Glaubenskrise (Celibat i kryzys wiary) Dietrich von Hildebrand dowodził, że tak pojmowana wizja nowoczesnego człowieka jest czystym wymysłem socjologów. W rzeczywistości – jak czytamy we wspomnianej książce – różnice między ludźmi żyjącymi w tej samej epoce historycznej są większe oraz istotniejsze aniżeli różnorodność wytworzona między ludźmi poprzez odmienne epoki historyczne i zmiany zachodzące w zewnętrznych uwarunkowaniach życiowych4.
Rzecz jasna, nie oznaczało to, że Hildebrand negował istnienie czegoś, co można nazwać dominującym w danej epoce prądem intelektualnym (filozoficznym). Wiek XX był według niego naznaczony piętnem relatywizmu. Jak pisał w The New Tower of Babel (Nowa wieża Babel): Nowoczesny człowiek jest relatywistą, który wzdraga się przed ideą prawdy obiektywnej, pyszni się swoją krytyką pełną wyższości nad naiwnymi dogmatykami czasów minionych; bezkrytycznie oczekuje, że wszystko może być osiągalne dzięki procesowi uczenia się, a jako absolutną prawdę przyjmuje wszystko, czego nauczają relatywiści5.
Uleganie pokusie dostosowywania doktryny i liturgii Kościoła do rzekomo zupełnie nowego zjawiska, jakim ma być „nowoczesny człowiek”, niesie za sobą wielkie niebezpieczeństwo oddzielenia formy od treści. Jak bowiem zauważał Hildebrand, istnieją formy uzależnione albo wręcz wymagane przez treść. Atmosfera języka, w której coś jest wyrażane, może odpowiadać albo zaprzeczać duchowi treści. Nawet jeśli w sensie logicznym treść pozostaje ta sama, może zafałszować ją styl pozostający w sprzeczności z duchem tejże treści. Gdyby ktoś chciał przetłumaczyć tekst Bhagawadgity w stylu Bertolda Brechta, treść w oczywisty sposób uległaby zafałszowaniu6.
W jeszcze większym stopniu niebezpieczeństwo oddzielenia formy od treści dotyczy liturgii Kościoła, poddawanej po Vaticanum II rozmaitym „zabiegom dostosowawczym” na potrzeby „człowieka nowoczesnego”. Tematyka liturgii, jak już zaznaczono, zajmowała Hildebranda na długo przed zmianami soborowymi. W rozprawie z lat trzydziestych zatytułowanej Liturgia i osobowość pisał, że w liturgii odnajdujemy ducha discretio wyrażającego się w jej liniach rozwojowych. Jej struktura i nastrój dają wyraźne świadectwo temu duchowi, a człowiek żyjący liturgią w sposób organiczny rośnie w tym duchu7. Liturgię Kościoła charakteryzuje drżenie pełne czci przed Majestatem Pana. (…) jednak pojmowane nie na sposób jansenistyczny czy kalwiński, jako oddalenie się od Boga. Nie jest to uczucie zdruzgotania przez wielkość Boga ani niszcząca pogarda dla samych siebie, ale Introibo ad altare Dei, qui laetificat juventutem meam8.
„Rewolucja miernoty” i potrzeba „chwalebnej anatemy”
Już w latach „przedsoborowych” Hildebrand dostrzegał niebezpieczne trendy, obecne w tzw. nowym ruchu liturgicznym, które zaprzeczały temu, co w liturgii najważniejsze: duchowi discretio oraz organicznemu wzrostowi. Już w latach trzydziestych zauważał zalew trywialności i sentymentalizmu, w który popadają niektóre religijne hymny, chociaż dzieje się to przy dobrych i pobożnych intencjach. Takie hymny w rzeczywistości zapraszają wiernych do popadania w powierzchowność. Osoby znajdujące się poza Kościołem raczej od niego odpychają niż przyciągają doń, gdyż zamiast ukazywać im prawdziwe oblicze Chrystusa, fałszują je przez cukierkowy sentymentalizm9.
Tak zwana posoborowa reforma liturgii (a konkretniej owoc prac „komisji Bugniniego”) stanowiła dla Hildebranda powtórzenie w niepomiernie większej skali owych niepokojących zjawisk, przed którymi przestrzegał trzy dekady wcześniej. Po inauguracji Novus Ordo Missae autor Spustoszonej winnicy pytał: Czy nowa Msza, bardziej niż stara, porusza ludzkiego ducha, czy przywołuje poczucie wieczności? Czy pomaga nam wznieść nasze serca ponad troski dnia codziennego, ponad całkiem naturalne aspekty tego świata, do Chrystusa? Czy zwiększa poczucie czci i szacunku dla sacrum? Sam dawał następującą odpowiedź na te pytania: Kwestia polega bowiem na tym, czy mamy większą szansę spotkać Chrystusa w czasie Mszy, wznosząc się do Niego, czy raczej ciągnąc Go do poziomu naszego codziennego, ziemskiego życia. Innowatorzy zastąpili świętą bliskość z Chrystusem niestosowną familiarnością. Nowa liturgia właściwie grozi zakłóceniem spotkania z Chrystusem, bowiem zniechęca do okazywania czci w obliczu tajemnicy, oddala od zadziwienia i niemal usuwa poczucie świętości10.
W innym miejscu Hildebrand porównywał nowy Mszał Rzymski (tzw. Mszał Pawła VI) z konkordatem zawartym przez hitlerowskie Niemcy ze Stolicą Apostolską w kwietniu 1933 roku, który – jego zdaniem – w dużym stopniu przyczynił się do zamącenia w oczach wielu katolików klarownego obrazu hitlerowskiej ideologii jako kolejnej emanacji walki z chrześcijaństwem. Podobne, a nawet gorsze oddziaływanie (tj. wzbudzanie zamętu doktrynalnego i filozoficznego) charakteryzowało według niego nowy Mszał11.
Eksperymenty liturgiczne, fałszywie pojmowany ekumenizm, „reformy” programu szkolnej katechezy (polegające na czynieniu z Chrystusa „fajnego kumpla”) – wszystko to stanowiło, zdaniem Hildebranda, dowód na zachodzącą w Kościele od lat sześćdziesiątych XX wieku „rewolucję miernoty”. W jej awangardzie dostrzegał przede wszystkim ludzi, którzy mienią się „katolikami postępowymi”, a których postępowanie przypominało mu modus operandi nazistowskich propagandzistów: Ta sama preferencja dla sloganów, ta sama intelektualna miałkość, ta sama pogarda dla wielkiego, ponadczasowego wkładu minionych wieków, to samo złudzenie, że właśnie zaczęła się nowa epoka (naziści nazywali ją „Tysiącletnią Rzeszą”, postępowcy zaś – „epoką posoborową”), ta sama arogancja, ta sama młodzieniaszkowata pycha, podobne samozadowolenie z życia we współczesnych czasach, ten sam pozbawiony podstaw optymizm12.
Ale może tzw. posoborowe zmiany w Kościele były nieuchronne? Jak każdy katolicki myśliciel, również von Hildebrand był filozofem wolności, a więc sprzeciwiał się dziejowemu determinizmowi. Tak wcale nie musiało być. Wystarczyła czujność ze strony pasterzy Kościoła, którzy niestety – w ocenie Hildebranda – masowo popełniali grzech zaniechania. Zaniechali posługiwania się narzędziem, którym Kościół operował od zarania – miłosierną anatemą13. U podstaw tego zaniedbania dostrzegał autor Spustoszonej winnicy irenizm ceniący bardziej jedność ponad prawdę, mylący miłość ze wspólnotowością: To właśnie z powodu tego pomylenia pojęć miłości i wspólnoty anatemę uważa się za coś bezlitosnego, pozbawionego miłości. Usuwa ona ze wspólnoty Kościoła kogoś, kto nie odwoła swoich błędów. Ale właśnie dlatego stanowi ona akt największej miłości względem wszystkich wiernych, porównywalny do lekarstwa zapobiegającego zarażeniu wielkich rzesz ludzkich. Izolując nosiciela zarazy, chronimy zdrowie innych; poprzez anatemę chronimy zdrowie duchowe. A czyż Chrystus nie powiedział, że winniśmy bardziej bać się nie tych, którzy zabijają ciało, ale tych, którzy mają moc zwabiania do piekieł?14.
Cała twórczość Doktora Kościoła XX wieku – siłą rzeczy przedstawiona tutaj zaledwie wyrywkowo – wyrażała nieustanny sprzeciw wobec rozmaitych „buntów przeciw duchowi”, będąc jednocześnie przeniknięta tym, co starożytni nazywali pietas – czyli czcią dla Tradycji oraz dla depositum catholicae fidei. A także nadzieją (nie mylić z optymizmem). Pisał przecież Hildebrand a propos kryzysu drążącego Kościół w drugiej połowie XX wieku: Maritain miał rację mówiąc, że obecny kryzys w Kościele jest najgorszy w historii, bowiem dzisiaj heretycy pozostali wewnątrz Kościoła. Chociaż fakt ten jest wysoce niepokojący, nie powinniśmy tracić ducha – nie zapominajmy, że Judasz Iskariota nie był przecież outsiderem15.
1 Cyt. Za J. Seifert, Personalistische Philosophie und Widerstand gegen Hitler, w: J. Seifert (hrsg.), Dietrich von Hildebrands Kampf gegen den Nationalsozialismus, Heidelberg 1998, s. 112.
2 Szerzej na ten temat zob. D. Hildebrand, Warum Kampf gegen den Bolschewismus? [tekst z „Der christliche Standestatt” z 8 XI 1936], w: J. Seifert (hrsg.), dz. cyt., s. 97-104 (zwłaszcza s. 101-102).
3 D. Hildebrand, Zölibat und Glaubenskrise, Regensburg 1970, s. 8.
4 Tamże, s. 15.
5 D. Hildebrand, The New Tower of Babel, Chicago 1977, s. 19. Jako głównego odpowiedzialnego za zainicjowanie procesu „detronizacji prawdy“ w zachodniej filozofii Hildebrand wskazywał Immanuela Kanta, który wprowadził niebezpieczną kategorię „postulatu”, zastępując w ten sposób prawdę niezbędnością. W ten sposób pewne fundamentalne metafizyczne fakty już nie są akceptowane z powodu ich prawdziwości, tzn. ich realności, ale tylko z powodu ich niezbędności dla etyki. Tamże, s. 74.
6 Tegoż, Zölibat und Glaubenskrise, s. 20-21.
7 Tegoż, Liturgy and Personality, New York 1943 [I wyd. 1933], s. 155.
8 Tamże, s. 66.
9 Tamże, s. 165-166.
10 D. Hildebrand, The Case for the Latin Mass [tekst z 1966 roku]. Zob. www.latin-mass-society.org/dietrich.htm
11 Por. Tegoż, The Charitable Anathema, Harrison (New York) 1993, s. 31-32. Hildebrand zgadzał się z obawami kardynała Ottavianiego, zgłaszanymi w sprawie wprowadzenia nowego Mszału. Tamże, s. 32.
12 D. Hildebrand, The Charitable Anahtema, s. 137-138. Zjawisko katolickiego progresywizmu – plaga dotykająca obecnie Kościół – nie nosi oczywiście znamion rasizmu; ale jest to również bunt przeciw wszelkim typom duchowości i stanowi dowód na triumf miernoty. Tamże, s. 137.
13 Tamże, s. 129.
14 Tamże, s. 5. Obecnie w Kościele i poza nim, wielu uważa pokój za cel najważniejszy: pokój między narodami, pokój z komunistami, pokój z heretykami, pokój z duchem tego świata. Rzeczywiście Chrystus powiedział: „Błogosławieni pokój czyniący”; wzywał wszakże do walki z duchem tego świata. I walka ta nie skończy się, póki istnieje ten świat. Musimy być zarówno pokój czyniącymi, jak i żołnierzami Chrystusa, członkami Kościoła wojującego. Tamże, s. 132.