Jeszcze nie wygasła pamięć o pewnej spektakularnej rywalizacji, kiedy to z okazji przyjęcia Polski w szeregi Unii Europejskiej prezydent Aleksander Kwaśniewski ścigał się z premierem Leszkiem Millerem o to, kto pierwszy wciągnie flagę unijną na maszt, a tu wciąż roi się od biegaczy, przebierających nóżkami, byleby tylko wpakować nasz kraj w jeszcze większe bagno.
Wcale w niemałych kręgach politycznego establishmentu wciąż tematem numer jeden jest konieczność wprowadzenia Polski do strefy euro. Premier Donald Tusk nie kryje, że to jeden z celów strategicznych Platformy Obywatelskiej. Zwolennicy tego poglądu powołują się na wcześniejsze traktaty, m.in. traktat z Maastricht, gdzie wszystkie kraje będące członkami Unii zostały zobligowane do wprowadzenia euro. Polska, stając się w 2004 roku członkiem UE, zobowiązała się tym samym do wprowadzenia - po spełnieniu określonych wymogów - wspólnej unijnej waluty.
Aż trudno uwierzyć, że dziś, w momencie gdy losy strefy euro wiszą na włosku, gdzie już nawet Niemcy są podobno w pełni przygotowane do wariantu powrotu do swojej marki, u nas wciąż poważnie rozważa się scenariusz przyjmowania bankrutującego pieniądza. Tym, co za takim stanowiskiem niektórych wpływowych graczy na scenie politycznej przemawia, jest chyba tylko i wyłącznie nadzieja na to, że gdy Polskę ogarnie fala kryzysu podobnego do greckiego, "bratnie narody" i nas wezmą pod swoją kuratelę i zaczną pompować strumienie pieniędzy. A komu te pieniądze będą przede wszystkim służyć? Przecież nie większości naszych obywateli...
Trzeba jednak obiektywnie przyznać, że nie samo euro jest przyczyną problemów coraz większej liczby państw należących do eurolandu. To, że Polska posiada własną walutę, wcale nie znaczy, iż żadne zawirowania gospodarcze nas nie dosięgną. Przyczyna gospodarczych problemów leży bowiem w sposobie patrzenia przez polityków na gospodarkę. A sposób ten od szeregu lat nastawiony jest, niestety, na wygenerowanie - wcześniej czy później - poważnego kryzysu gospodarczego. Perspektywa patrzenia przez polityków na kraj, na jego dobro i na wszystko, co wiąże się z pomyślnością jego obywateli, zawężona została do czasu trwania własnej kadencji w rządzie czy parlamencie. Najdobitniejszym tego przykładem jest pogląd wyrażony jakiś czas temu przez premiera Tuska, brzmiący mniej więcej w ten sposób, że dług publiczny to problem przyszłych pokoleń, a dla nas ważne jest tu i teraz. Polityk, który nie troszczy się o przyszłość kolejnych generacji, o to, jaki bagaż odziedziczą po nas nasze dzieci, nie zasługuje na poważne traktowanie. Biada narodowi, którego taki polityk jest premierem. Jednocześnie brak troski o losy państwa, o przyszłość narodu próbuje się przykryć sloganami typu: modernizacja, unowocześnienie, informatyzacja, nowe technologie itp., za którymi tak naprawdę niewiele się kryje. Tempo budowy chociażby autostrad w Polsce to najlepszy przykład na to, jak wygląda owa "modernizacja" w praktyce.
[...]
Pełny tekst:
"Nasz Dziennik"