Z dziecięcej biblioteczki
 
Medalion

Właśnie dopiero co zasnąłem, kiedy nagle obudził mnie sygnał dzwonka. Wyskoczyłem z łóżka, czym prędzej się ubrałem i pospieszyłem w kierunku drzwi.

Była dość zimna styczniowa noc. Księżyc rzucał skąpe światło na spowity śniegiem krajobraz. Gdy tylko otworzyłem drzwi, od razu ziąb wypełnił korytarz. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w progu ujrzałem malutką dziewczynkę z jasnymi włosami skręconymi w loki i pięknie opadającymi na plecy. Te włosy w świetle księżyca połyskiwały w jakiś dziwny sposób. Dziewczynka miała na sobie jasne ubranie. Z jej oczu promieniowała dobroć i spokój, których nigdy nie zapomnę. W dodatku miała tak jasne lico, jak tylko można to sobie wyobrazić. Bił od tej małej nieznajomej jakiś niesamowity blask. Kiedy tak stała, a ja zastanawiałem się, cóż to za tajemnicę kryje w sobie, nagle zwróciła się do mnie:
- Proszę księdza, czy może ksiądz ze mną natychmiast pójść? Moja matka jest umierająca i bardzo potrzebuje pomocy.
- Wejdź do środka moje dziecko - powiedziałem. - Ogrzej się trochę. Musisz być przemarznięta.

Kiedy zarzucałem płaszcz i ubierałem kapelusz ona odpowiedziała:
- Tak naprawdę, to wcale nie jest mi zimno.
- Jak się nazywa twoja matka, moje dziecko? - spytałem.
- Katarzyna Morgan. Jest wdową. Żyła jak święta, ale teraz kiedy jest konająca, grozi jej wielkie niebezpieczeństwo. Zachorowała kilka godzin temu.
- Gdzie mieszka?
- Około trzy kilometry stąd. Jest obca w tych stronach i samotna. Doskonale znam drogę. Nie musi się ojciec obawiać, że zabłądzi.

Kilka minut później byliśmy już w drodze, ciężko stąpając po śniegu, choć właściwie to ja ciężko stąpałem, gdyż idąca obok mnie dziewczynka poruszała się jakby po płatkach kwiatów. Co więcej, wydawało się, że żaden płatek nie został przez nią zdeptany, gdyż podążała tak, jakby unosiła się w powietrzu.

Dziewczynka trzymała mnie za rękę, tak jak dzieci trzymają swoich rodziców. Jej twarz, pomimo kłopotów w domu, była spokojna i dostojna. Emanowała z niej dziecinna niewinność. Wyglądała przepięknie! Była podobna raczej do istoty, która dopiero co wyszła spod rąk Boga, a nie do kogoś, kto podąża przez padół trosk, cierpienia i śmierci.
Na jej szyi zauważyłem pozłacany, owalny medalion.

Ona spostrzegła moje spojrzenie i w mgnieniu oka ściągnęła go i podała mi.
- To serce - powiedziałem.
- Proszę, niech ksiądz przeczyta, co tam jest napisane - odparła.
- Nie mogę, moja droga. Chociaż wzrok mam dobry, to jednak w blasku księżyca nie jestem w stanie odczytać tego, co jest tam wytłoczone.
- Proszę mi go pozwolić przytrzymać. Teraz może ksiądz czytać.

W jaki sposób ta mała dziewczynka sprawiła, że na powierzchnię medalionu padało jasne światło, tak że z łatwością można było odczytać napis, tego nie potrafię powiedzieć. A było tam napisane:
„Wytrwam! Gdyż Serce Jezusa jest ze mną"
- Mamusia założyła mi go rok temu, kiedy byłam bardzo chora - wyjaśniła.

Pocałowała medalion i zawiesiła go z powrotem na szyi. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Niosłem Najświętszy Sakrament, a ta malutka dziewczynka wydawała się doceniać ten fakt. Kiedy tylko na nią spojrzałem, zauważałem, jak poruszają się jej usta, jakby recytowały jakąś modlitwę. A jej oczy spoglądały z oddaniem w kierunku spoczywającego pod osłoną chleba Pana życia i śmierci.

Nagle dziewczynka delikatnie złapała mnie za rękaw.
- To już tutaj - powiedziała to tak spokojnie. Zdumiało mnie to. Następnie dziecko wskazało małą chatkę położoną za trzema sosnami, które w świetle księżyca rzucały na nią cień.

Pchnąłem drzwi. Z łatwością się otwarły. Odwróciłem się, aby dziewczynka weszła pierwsza. Jednak jej już nie było. W jakiś sposób znikła. Gdy już znalazłem się w chacie, dokładnie się rozejrzałem. Spostrzegłem łóżko, na którym leżała umierająca. Nie było czasu do stracenia. W łóżku spoczywała kobieta w kwiecie wieku, którą już dotykała ręka śmierci. Na jej twarzy rysowało się wielkie zmartwienie.

Natychmiast znalazłem się u jej boku i - dzięki Bogu - wkrótce uspokoiłem to biedne stworzenie. Wyspowiadała się, a następnie z wielką wiarą i miłością przyjęła Sakrament Namaszczenia.

Siedząc obok niej odmawialiśmy wspólnie różne, pełne słodyczy modlitwy, które przynoszą ulgę w cierpieniu. Przez cały ten czas kobieta wpatrywała się w malutkie pudełko, znajdujące się w głębi pokoju.
- Czy podać to pudełeczko? - spytałem. Przytaknęła.
Kiedy już skarb znalazł się w jej rękach, otwarła go trzęsącymi się rękami i wyjęła dziecinne ubranko.
- Czy to sukienka pani córeczki? - spytałem.
Ona wyszeptała, że tak, a w jej głosie było tyle miłości... - To sukienka mojej ukochanej Edytki.
- Poznałem ją - kontynuowałem. - To ona mnie tu przyprowadziła.

Przerwałem na chwilę i złapałem oddech. Kobieta podniosła się na łóżku, spojrzała na mnie z takim zaciekawieniem, że aż trudno opisać. A ja, niemniej zdumiony, spoglądałem na owalny pozłacany medalion wiszący wokół kołnierzyka sukienki dziecinnej, którą kobieta ściskała w swoich dłoniach.
- Proszę pani - wykrzyknąłem. - Proszę mi powiedzieć, gdzie jest pani córeczka? Czyj jest ten medalion?
- Medalion należy do Edytki. Zawiesiłam go wokół kołnierzyka jej sukienki, kiedy rok temu leżała umierająca. To ostatnia rzecz, jaką moja ukochana córeczka uczyniła: położyła medalion na swoich ustach i wypowiedziała te słowa: Wytrwam! Gdyż Serce Jezusa jest ze mną
- Umarła rok temu - po tych słowach, z promienną twarzą, wciąż trzymając medalion, zwróciła swoje oczy prosto przed siebie.
- Edytko, moja mała Edytko, wreszcie się połączymy w Najświętszym Sercu Jezusa. Widzę cię kochanie. Wytrwam, gdyż Serce Jezusa jest ze mną. Po wypowiedzeniu ostatniego słowa zamilkła. Ona i Edytka znowu były razem.

Tłum. Agnieszka Stelmach

 

Opowieść przytoczona przez jezuitę, o. Francisa J. Finna, „Crusade Magazine"