Rodzina
 
Bunt dla buntu i cudowna terapia
Br. Tadeusz Ruciński FSC

Dawno temu, gdy obecni dziadkowie i babcie robili czy przeżywali swoją młodzieżową „rewoltę”, kultowym filmem był Buntownik bez powodu. Opowieść o tym, jak niedojrzały bunt dla zasady, przekraczanie zakazów, igranie ze śmiercią… stały się sposobem na przeżycie młodości – obojętnie, jak tragicznie to się kończyło. I tak zaczął się kult „buntu dla buntu”.

 

Tylko ten miał prawo być młodym, ważnym, odważnym, oryginalnym – kto wykraczał, negował, przekraczał i łamał zasady, kpił z tabu i norm… I to weszło jakby w krew tamtemu i następnym pokoleniom. Nawet Pana Jezusa postrzegano jako rewolucjonistę, buntownika, na równi z hippisowskimi czy lewackimi bożyszczami, nie wdając się w szczegóły, przeciw komu i czemu On występował, a Komu i czemu bez reszty był posłuszny i wierny. Takich pytań nie stawiano podczas ogłuszających koncertów i narkotycznych transów. I od tego czasu kulturę zaczęła zastępować antykultura, z którą utożsamia się nadal wielu artystów i młodych (lub mocno podstarzałych) buntowników bez powodu.

 

Komu mówić „nie”?

Bunt u dziecka rodzi się czasem z bezradności, z rozdrażnienia, z niezadowolenia sobą (a więc i wszystkim wokół); z chęci udowodnienia, że się nic nie musi, że jest się wolnym ponad wszystko i od wszystkiego. Czasem jest głosem rozpaczy, krzykiem tęsknoty za innym światem (bez określania – jakim); zbiorowym sprzeciwem wobec tego, co jest zastane… I to jest ­poniekąd zrozumiałe, bo to i owo trzeba odrzucić, zmienić, zastąpić lepszym. Gorzej, gdy ktoś ten niedojrzały bunt zagospodarowuje i zdalnie nim steruje – nie przeciw temu, co zmienić trzeba, ale przeciw temu, co pomaga trzeźwiej, mądrzej i dojrzalej ujrzeć i traktować siebie i świat wokół. Jakoś przecież nie słychać o buncie przeciwko modzie, idolom, antykulturze, hegemonii seksu… Nie, tu panuje wręcz niewolnicza uległość i bezmyślny kult. A przeciw komu i czemu kierowany jest ów zdalnie sterowany bunt młodych? Najbardziej bodaj przeciw rodzicom, nauczycielom, duchownym, mądrym i wymagającym wychowawcom, zasadom i ograniczeniom. Jednakże w życiu tak samo ważne jest wiedzieć, komu powiedzieć „nie”, jak i komu mówi się „tak”. Tu nie można zbytnio ufać prowodyrom stada, nowym szamanom czy klakierom.

 

Naprawdę jednak źle się dzieje, gdy ten niedojrzały, więc i ślepy bunt kieruje się przeciw prawdzie o miłości i prawom nią rządzącym. Kiedy wbrew prawom czyni z niej magicznego bożka, wyzwolony z zasad żywioł lub sposób na zaspokajanie prymitywnych i narcystycznych pragnień bez żadnych zobowiązań.

 

Mądra i trudna miłość

Jan Paweł II mówił: Młodzież jest teraz instruowana w technikach seksualnych, wtajemniczana w meandry zboczeń, stymulowana do przedwczesnych inicjacji – ale nie jest wprowadzana w trud kochania drugiego człowieka jako takiego. Nie możecie przegrać miłości.

 

Trudno jest bowiem powiedzieć, czym jest miłość, ale łatwiej jest ulegać jej zaprzeczeniom czy namiastkom, gdy jest ona tylko odmianą samolubstwa, wzajemnego używania swoich ciał do rozkoszy, kiedy jest tylko projekcją sentymentalnych fantazji. Buntujące młodzież seriale przyznają jej prawo (jakim prawem?) do zabaw seksualnych, zakazują rodzicom zabraniać, a tylko być akceptującymi i niewymagającymi. A miłość ukazują jako histeryczną namiętność albo zabawę wyzwoloną z wszelkich zasad i hamulców. Taka „szkoła histerycznego stanu erotycznego” emitowana jest w różny sposób przez różne media i bezradni są wobec niej rodzice, katecheci, wychowawcy. Starają się więc oni nie sprzeciwiać zbuntowanym lub iść na kompromisy, byle tylko nie otrzymać etykietki „mohera” czy „zacofańca”. Ogromna więc część młodzieży traktuje rodziców, dziadków, wychowawców jak pewnego rodzaju „kompost”, na którym wzrasta, nie zawdzięczając jakoby nic nikomu, a niejednokrotnie szydząc z ich niedzisiejszych zasad i cnót, odrzucając cały ten „moralny balast hipokrytów.”

 

Tak więc, czy wina starszego pokolenia nie tkwi w akceptowaniu lub ignorowaniu tego sterowanego buntu młodzieży i rezygnacji z uczenia zasad sumienia, ale i poświęcenia, wyrzeczenia, współodczuwania, odpowiedzialności za siebie i za innych? Nie wystarczy bowiem wspierać ich, wyposażać, zaspokajać eskalujące wciąż potrzeby i wymagania, tolerując ich głupi i destrukcyjny bunt. Oni tak naprawdę potrzebują wyposażenia ich w umiejętność najważniejszą: w umiejętność mądrego i trudnego kochania, bo bez tego będą kalecy i biedni, ale wciąż zbuntowani przeciw Bogu, Jego prawom i obowiązkom oraz wymogom prawego życia.

 

Umieram z nudów…

Ot, taki przykład z pewnej opowieści. Do pani Małgorzaty w małym miasteczku przyjechała na miesiąc wakacji jej wnuczka Patrycja. Coś nie wyszło z jej wyjazdem do Tunezji, więc w ostateczności wylądowała tutaj. Podjechała pod dom taksówką, z dwiema ogromnymi walizami i stanęła przed babcią niemogącą jej rozpoznać w kusym, ekstrawaganckim wdzianku, z dziką fryzurą i przesadnym makijażem. Minę miała – jak to potem określiła babcia – „wzgardliwego wisielca”, negującą jakby wszystko i wszystkich, których tu zastała. Patrycja zamieszkała u babci trochę na prawach „księżniczki na ziarnku grochu”. Zajęła największy pokój, spała długo, długo przebywała w łazience i długo w nocy „grzebała” w swoim smartfonie, z którym się nie rozstawała. Do jedzenia zamawiała sobie tylko coś „wegańskiego”, odrzucając jedzenie przygotowane przez babcię i styl życia jej domu. Czasem przez kilka godzin nie potrafiła podnieść oczu znad smartfona czy zamienić z babcią kilku zdań. Pani Małgorzata była serdeczną i energiczną kobietą, więc z niechęcią patrzyła na wnuczkę, w której widać było tylko nudę, obojętność czy niechęć do wszystkiego, co jej proponowała. Pani Małgorzata zaczęła się cicho za nią modlić. Przecież to była jej wnuczka! Na trzeci dzień chyba zapytała ją:

 

– Słuchaj, Patrycja, czego ty chcesz w życiu? Patrycja wzruszyła ramionami, wydęła pogardliwie umalowane wargi i burknęła:

– Niczego! Bo co tu można chcieć na takim odludziu? Babcia jednak pytała dalej:

– Ale mnie chodzi o całe twoje życie, o szczęście? Patrycja na to:

– Chcę, żeby mnie ktoś pokochał i zabrał z tego podłego kraju… Ktoś fantastyczny i bogaty.

– Ale czemu bogaty? – zapytała pani Małgorzata.

No, żebym nie musiała nic robić, ale mieć multum przyjemności z ­życia – stwierdziła z cynicznym uśmiechem Patrycja.

I tak się starzeć, jak się tu starzejesz, ale i brzydnąć? – powiedziała pani Małgorzata. Wnuczka się żachnęła:

Ja jestem młoda! I niejeden chłopak mi już mówił, że jestem ładna. Na to pani Małgorzata:

– Nie – z tą miną, niechęcią do wszystkiego, wyglądasz, jakbyś była starsza ode mnie – w tej swojej życiowej ospałości i oczekiwaniu na nie wiadomo co.

– Ja czekam na chłopaka, ale tu jakichś extra to nie widać – prychnęła wnuczka. Na to babcia:

Hm, mogę ci pokazać jednego – „fantastycznego”, choć niebogatego. Kilka godzin dziennie spędza przy swojej umierającej na raka siostrze. Chcesz? Patrycja odłożyła wściekle smartfon i stwierdziła:

Dobrze, jeśli chcesz, bo już umieram z nudów. Tu się nic nie dzieje!

 

Prawdziwe lekarstwo

Po południu szły razem przez miasto. Pani Małgorzata była wolontariuszką w hospicjum domowym i aktualnie miała kilkoro podopiecznych. Ale obchód zaczynała zawsze od Agatki. Kiedy obie weszły do mieszkania chorej, Patrycja usiłowała nadrabiać trochę cyniczną miną, ale gdy już z bliska ujrzała swoją rówieśniczkę – wychudłą, bez włosów, z ogromnymi, przeraźliwie smutnymi oczami – przestała. Nad Agatką wisiała na ścianie jej duża fotografia pokazująca jakby kogoś zupełnie innego… Siedział przy niej jej brat Bartek, z tkliwością głaszcząc ją po głowie. Po wykonaniu kilku czynności przy chorej boleśnie się uśmiechającej i wydaniu kilku poleceń jej bratu, pani Małgorzata powiedziała do Patrycji:

 

Zostań tu i porozmawiajcie sobie. Niech ci Agatka powie, co zrobiłaby z życiem, gdyby go jej zostało trochę więcej niż ma. I wyszła. Wieczorem zastała Patrycję zapłakaną.

Babciu, to ja też tak mogłabym już się kończyć? I nic nie móc zrobićżyciu? Żadnego śladu po sobie nie zostawić? Nikogo już nie pokochać, jak Agatka? – zapytała przez łzy.

– No cóż, rak i śmierć nie wybiera – odpowiedziała babcia. – Każdy i w każdym wieku może nagle stanąć oko w oko ze śmiercią. A ślad? Na te dobre ślady jest zawsze czas. Patrycję ta długa rozmowa z Agatką i jej bratem wyraźnie odmieniła, aż trudno było uwierzyć.

– A czy ja mogłabym coś dla niej, dla kogoś – zająknęła się Patrycja.

Mogłabyś, gdybyś chciała i zrzuciła tę maskę niechęci do wszystkiego i wszystkich. – odpowiedziała babcia. Możesz odwiedzać Agatę i Bartka, bo tego im teraz potrzeba… Choć i tobie też… A potem również mogłabyś mi pomóc, bo mam codziennie do obchodu kilka staruszek w ramach mojego hospicjum.

 

Po trzech tygodniach pani Małgorzata nie mogła poznać własnej wnuczki. Patrycja była teraz zabiegana, przejęta, zaaferowana. Co i raz opowiadająca coś gorączkowo, to znów chwilami zapłakana, chwilami szczęśliwa. Coraz bardziej odmieniona. Odjeżdżała tylko z połową jednej walizki, bo większość odzieży rozdała. Po makijażu i dzikiej fryzurze nie było śladu. Randki też nie było, chyba że te spotkania i rodząca się przyjaźń z Bartkiem…

Babciu – mówiła ściskając ją na pożegnanie Patrycja – życie jest takie piękne i… bolesne, a ja o tym nic nie wiedziałam…

Po tygodniu przyszedł list od jej matki: Mamo, jakiej Ty terapii poddałaś Patrycję, boś w niej wyrobiła tak entuzjastyczny stosunek do rzeczywistości? Obawiam się tylko, żeby ona nie zaniedbała się w nauce, bo zapisała się do wolontariatu w hospicjum…

 

Sztuka życia

Może młodych teraz za mało stawia się twarzą w twarz z prawdą życia, cierpienia, ale i śmierci, więc i Panem Bogiem, który bunt może przemieniać w sztukę życia…

 

Br. Tadeusz Ruciński FSC