Problemy
 
Czy władza świecka może ingerować w sprawy kultu?
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr

Tegoroczny czas epidemii jest niezwykle ciekawym obszarem refleksji. Czymś bardzo intrygującym są kwestie epidemiologiczne, ale także kulturowe, polityczne, etyczne i wreszcie teologiczne. Pośród wielu pytań możliwych do postawienia, pojawia się także i to dotyczące zakresu ingerencji władzy państwowej w życie Kościoła.

 

Po pierwsze, nie chcę banalizować problemu. Jest bowiem sprawą dość oczywistą, że w przypadku realnego zagrożenia życia ludzkiego, państwo w imię dobrze pojętej roztropnej troski o dobro wspólne ma prawo i obowiązek do stosowania metod reżimu, by chronić obywateli. Jednak z drugiej strony łatwo oczywiście w takich stanach nadzwyczajnych o przekroczenie kompetencji.

 

Spór o słowa psalmu

 

Przypomniałem sobie sytuację z października 2018 roku, z czasów wyborów europarlamentarnych. W niedzielę, w którą przypadały te wybory, w liturgii Kościoła śpiewany był psalm, w którym padały słowa: (Pan) miłuje prawo i sprawiedliwość. Okazało się, że słowa tego psalmu stanowią problem. Doszło do tego, że w mediach pojawiły się nawet pytania i komentarze: Może ktoś się zastanawiać, czy Kościół wybrał te czytania specjalnie pod wybory. A może to PiS zdecydował się na tę datę nieprzypadkowo?

 

Wywołało to sprzeciw zgłoszony do Państwowej Komisji Wyborczej. Ówczesny przewodniczący PKW wyjaśniał, że jeżeli by się okazało, że jest to pieśń, którą się normalnie, tradycyjnie wykonuje w kościołach, to trudno to wiązać z datą niedzielną. A zatem łaskawie pozwolono na to, by psalm, który nie jest pieśnią tradycyjną, ale ściśle określoną zasadami liturgicznymi, integralną częścią tej liturgii, został wykonany! Można jednak pokusić się o odrobinę fantazji – a co by było, gdyby PKW wydała orzeczenie o agitacji, naruszeniu ciszy wyborczej itp.?

 

Czy miałaby do tego prawo? Czy jakakolwiek władza państwowa ma prawo ingerować dogłębnie w porządek liturgiczny, w prawo kościelne, w sferę pobożności, w dyscyplinę sakramentalną?

 

Warto może spojrzeć na te pytania, które zaskakująco stały się aktualne poprzez pryzmat historii. Bowiem, jak mądrze pisał Norwid: Przeszłość – jest to dziś, tylko cokolwiek dalej.

 

Niebezpieczeństwo józefinizmu

 

Na przełomie XVIII i XIX wieku miało miejsce w części Europy bardzo swoiste zjawisko zwane józefinizmem. Samo pojęcie łączy się z postacią cesarza Józefa II, na którego okres rządów przypada szczyt swoistej polityki kościelnej państwa na terenie monarchii, trwającej do połowy XIX wieku.

 

Cesarze austriaccy Maria Teresa i jej syn Józef II ogłosili się twórcami działań przedstawianych jako dobrowolna ochrona Kościoła ze strony państwa. Dom habsburski odczytał swoje posłannictwo „z woli Bożej” do wykonania misji dla dobra państwa oraz Kościoła żyjącego i działającego na jego terenie.

 

Cesarzowa Maria Teresa po śmierci swego męża, księcia Franciszka Stefana Lotaryńskiego w 1765 roku, oddając się pobożnym praktykom i lekturze ascetycznej w jansenistycznym duchu, równocześnie kontynuowała proces budowy absolutystycznego państwa oraz znalezienia w nim miejsca dla Kościoła.

 

Wyrazem tych działań stały się prawa oraz rozporządzenia w sprawach Kościoła, znacznie dezorganizujące życie kościelne na terenie monarchii. Dotyczyły na przykład ograniczenia liczby świąt, pielgrzymek i procesji, wprowadzenie minimalnego wieku życia dla wstępujących do klasztoru (24 lata), zniesienie wolności od podatków duchowieństwa, ograniczenie kontaktów Kościoła lokalnego z Rzymem.

 

Kościół na usługach państwa?

 

Pomimo że cesarzowej zależało na religijnym wychowaniu synów, jej następca Józef II był wychowywany przez jansenistę, Karola Antoniego Martiniego, co zaowocowało spojrzeniem na istotę Kościoła w duchu laickiego oświecenia. Jego celem jako cesarza było stworzenie absolutnej, scentralizowanej monarchii i w jej obszarze – państwowego Kościoła oderwanego od Rzymu i poddanego mechanizmom samoreformowania się zgodnie z życzeniem władcy.

 

Kościół nie miał zatem stanowić Mistycznego Ciała Chrystusa, lecz być instytucją służącą oczyszczeniu moralnemu ludzi. Miał być instytucją służącą zapotrzebowaniu ludu w zakresie nauki takiego sposobu życia, aby być dobrym obywatelem. Miał stać się jednostką terenową administracji państwowej, pełniącą rolę „policji kościelnej” dbającej o zdrowie moralne ludu. A rolą duchowieństwa miało być wypełnianie funkcji urzędnika państwowego.

 

Cesarz określił dekretem porę i porządek sprawowanych nabożeństw. Msze św. w niedziele i święta w kościołach mogły być odprawiane w godzinach od 4.00 do 12.00 w odstępach co pół godziny przy bocznych ołtarzach, przy głównym co godzinę. Niedzielna suma była dozwolona, ale bez towarzyszenia instrumentów muzycznych. W sobotę po południu (w godz. 16.00–17.00) zezwolono, a wręcz nakazano odprawianie we wszystkich miejskich i podmiejskich kościołach ulubionego przez cesarza nabożeństwa: litanii do Wszystkich Świętych, 5 Ojcze naszZdrowaś Maryjo w intencji rządzącego. Oczywiście przepisów szczegółowych było o wiele więcej. Regulacji poddano praktycznie wszystkie sfery życia. Warto może jedynie wspomnieć o szczególnie absurdalnym, wręcz nieludzkim zarządzeniu: pogrzeb miał być skromny, bez dużej liczby uczestniczących. Ze względów oszczędnościowych parafie powinny dysponować składem kilku trumien różnej wielkości, które po pochowaniu w grobie o wyznaczonych rozmiarach: 6 stóp głębokości i 4 stóp długości, powinny być oczyszczone i ponownie użyte. To rozporządzenie zostało odwołane wskutek oporu społeczeństwa.

 

Przestroga dla nas

 

Józefinizm trwał przez około 100 lat, przybierając zróżnicowane formy. Cały ten proces okazał się trwałym w skutkach niszczeniem Kościoła, jego spustoszeniem.

Pozostał zarazem lub powinien pozostać konkretną przestrogą przed próbami nadmiernej ingerencji państwa w życie Kościoła, choćby w imię podporządkowywania w sposób totalny (jak to miało miejsce w wielu Kościołach lokalnych w 2020 roku na świecie) praw Bożych „prawom epidemiologiczno-sanitarnym”.