Słowo kapłana
 
Grzeszyć zuchwale w nadziei Miłosierdzia Bożego
Ks. Adam Martyna

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

 

Kiedy czytając Ewangelię, podążamy za Panem Jezusem, zawsze jesteśmy pełni podziwu i nadziei, gdy oglądamy oczyma duszy Jego litość i zrozumienie dla grzeszników. Oczywiście, nie możemy dać sobie wmówić, że Panu Jezusowi to właściwie jest wszystko jedno, czy ktoś przestrzega przykazań, czy nie. Ostatnimi czasy namnożyło się wprost heretyckich i kłamliwych interpretacji miłosierdzia Pana Jezusa, nawet przez osoby, które powinny stać na straży właściwego rozumienia Bożej Prawdy. Jednak ukazywanie Chrystusa jako – przepraszam za wyrażenie – „kumpla” grzeszników i celników jest sprzeczne z tym, co sam Pan Jezus mówi o Sobie.

 

Oto twierdzi On, że nie przyszedł wzywać sprawiedliwych, ale grzeszników. Przyszedł w pierwszym rzędzie, aby im nieść ocalenie, aby ich ratować. Odpuszcza największe grzechy, ale dodaje: Idź, a od tej chwili już nie grzesz. Zatem Miłosierdzie Boże jest nieskończone, ale pod warunkiem, że człowiek w końcu to miłosierdzie przyjmie, tzn. uzna swój grzech i zrobi wszystko, by się poprawić.

 

Ciekawa i poniekąd zatrważająca jest jednak pewna wypowiedź Pana Jezusa, że istnieją takie grzechy, które nie będą odpuszczone ani w tym wieku, ani w przyszłym. Są to tzw. grzechy przeciw Duchowi Świętemu. Na pewno słyszeliśmy o takich grzechach. O nich jedynych powiedział Pan Jezus, że nie mogą być nigdy odpuszczone. „Katalog” tych grzechów zaczyna się od takiego: Grzeszyć zuchwale w nadziei miłosierdzia Bożego. Czy może być grzech, którego Miłosierdzie Boże by nie zmazało? Albo czy można grzeszyć, a równocześnie mieć nadzieję w Bożym Miłosierdziu? Najwidoczniej można, ale los takiego grzesznika jest opłakany. Zastanówmy się więc, kto grzeszy zuchwale w nadziei Bożego miłosierdzia?

 

Kiedyś czytałem o pewnym angielskim lordzie, który przyznawał się do wiary katolickiej, ale jego życie było pasmem strasznych grzechów. Jego przyjaciele pytali nieraz: Czy ty naprawdę nie boisz się potępienia? A on ze śmiechem odpowiadał: Znalazłem sposób na Boga i Boży sąd. Mam dwa duże zamki w moich posiadłościach. Pomiędzy tymi zamkami jest odległość mniejsza niż jeden dzień drogi, a w obydwu mam księży, którzy są moimi kapelanami i którzy odprawiają dla mnie Msze, a jak poczuję, że umieram, to mnie któryś rozgrzeszy, w jednym zamku albo drugim. Przyjaciele tego lorda uznali, że z takimi układami z Bogiem rzeczywiście piekło nie ma szans. Jednak Bóg, jak wiemy, nie pozwala z Siebie szydzić. Ów angielski lord zmarł nagle, dokładnie między jednym zamkiem a drugim, w połowie drogi. Postawa tego człowieka była właśnie grzeszeniem zuchwałym w nadziei Bożego Miłosierdzia. Ma to miejsce zawsze wtedy, kiedy człowiek próbuje wykorzystać Bożą dobroć do wykpienia samego Boga. To jest tak, jak gdyby ktoś mówił: Wprawdzie grzeszę ciężko i wiem, że to jest złe, ale z drugiej strony wiem Boże, że jesteś miłosierny i musisz przebaczyć, kiedy ktoś żałuje, dlatego ja teraz będę grzeszył, a jak osiągnę pewien wiek, to się zmienię. Ty mi i tak wybaczysz, bo jesteś miłosierny… Człowiek, bez pomocy szatana, chyba by nie wpadł na taki pomysł. Ale nawet taki grzech mógłby być odpuszczony, gdyby grzesznik zdobył się na szczery żal. Pan Bóg przecież tyle razy zapewnia w Swoim Słowie, że nie zależy Mu na śmierci grzesznika, ale na jego poprawie i zbawieniu. Dlaczego więc Pan Jezus nazwał ten grzech niemożliwym do odpuszczenia? Bo człowiek swoim postępowaniem zamyka sobie drogę do żalu, tak się w swoim życiu ustawia, że żal jest po prostu niemożliwy.

 

Wróćmy do naszego pana z zamku… Gdyby nie próbował oszukać siebie, a nawet Pana Boga, fałszywym ­poczuciem bezpieczeństwa, nawet mimo tak wielkich grzechów mógł jeszcze trafić do Nieba, choćby po wielu wiekach kar czyśćcowych. Może wspomniałby kiedyś na sąd i śmierć i ze strachu zmienił swoje życie. Żal ze strachu przed Bożym sądem czy karą wystarczy do zgładzenia grzechów w połączeniu ze spowiedzią. On jednak sam się skazał na zaślepienie, bo zaufał swojemu sprytowi. Jego postawa wobec Boga była jednym wielkim zuchwalstwem, choć pozornie pokładał nadzieję w Bożym Miłosierdziu. Jednak tylko pozornie, bo ani na moment nie chciał zmienić swojego życia, ani prosić o przebaczenie. Postanowił za to schwytać Boga w pułapkę Jego własnej dobroci. Bóg udowodnił mu, że chociaż z natury jest Miłością i Miłosierdziem, to jednak nie pozwoli robić z Siebie żartów. Jak widzimy, grzeszyć zuchwale w nadziei Bożego Miłosierdzia oznacza bardziej postawę życiową, niż konkretny, pojedynczy grzech.

 

Bywa czasem tak, że ludzie się oskarżają z powodu tego właśnie grzechu, a co gorsza zaczynają wątpić, czy Pan Bóg im może przebaczyć, bo na przykład spowiadając się, w głębi duszy wiedzieli, że i tak wrócą do swoich grzechów. Jednak takie obawy są bezpodstawne. Czym innym jest wiedzieć na podstawie doświadczenia, a czym innym wiedzieć, bo się już postanowiło, że jak tylko odejdę od konfesjonału, zacznę grzeszyć od nowa. Przypuśćmy, że ktoś ma problem np. z alkoholem. Przychodzi do spowiedzi, spowiada się i na ile potrafi – żałuje. Jednak obawia się, a nawet wie, że za jakiś czas upadnie znowu, choćby nie chciał. W takim przypadku nie ma zuchwałej ufności w Boże Miłosierdzie. Miałoby to miejsce, gdyby ktoś spowiadając się, już miał powzięty zamiar, np.: Dziś jakoś wytrzymam, ale jutro się upiję, a potem znowu pójdę do spowiedzi, a Bóg musi mi wybaczyć, bo jest przecież miłosierny… Biada temu, kto by tak myślał. Z powodu swojego zuchwalstwa jest tak usposobiony, że nie bierze żalu i poprawy w ogóle w rachubę. Dlatego sam zamyka swoje serce przed łaską, a zatem nigdy nie dostąpi odpuszczenia. Prośmy często Matkę Bożą z Fatimy, byśmy nigdy nie próbowali wykorzystać Bożej Miłości dla możliwości bezkarnego grzeszenia.