Upadek reżimów pozwolił na powrót radykalnych przywódców, do tej pory przebywających na wygnaniu, i na ponowne otwarcie ośrodków powiązanych z frakcjami salafitów i Al-Kaidy.
Nowa Libia będzie zbudowana na prawie islamskim, Fala islamu podbija Tunezję, Nowa Libia narodzi się na nowo w oparciu o prawo koraniczne, W stronę nowego porządku w świecie arabskim: islam idzie naprzód, Tunezja: salafizm wychodzi z cienia - oto kilka tytułów gazet z ostatnich dni.
Wydaje się, że sprawdzają się najgorsze prognozy. Od początku "arabskiej wiosny", gdy pewien nurt propagandy ogłaszał nadejście nowej historycznej ery dla świata muzułmańskiego, mającego od tej pory oprzeć się na wolności, nowoczesności i demokracji, niewielka grupa analityków - w tym czasie jeszcze wyłamujących się z jednomyślnego chóru - wskazywała, że jedynym elementem łączącym rozmaite ruchy rebelianckie w świecie arabskim jest istnienie w nich przewagi frakcji islamistycznych.
Odwrotny efekt
Dyktatorzy krajów północnoafrykańskich, mimo swoich wielu poważnych i oczywistych wad, sprawowali jednak pewną kontrolę nad najbardziej radykalnymi odłamami islamizmu. Robert Fisk, środkowowschodni korespondent brytyjskiego dziennika "The Independent", podczas pierwszego etapu rewolucji arabskiej pisał: "Uważam, że większość skorumpowanych dyktatorów tych regionów będzie usiłowało szukać oparcia w nas, krajach zachodnich, tak jak to zrobił Ben Ali, szukając poparcia Francji, Wielkiej Brytanii i innych krajów europejskich, a także oczywiście Stanów Zjednoczonych. Będą to robić, ponieważ przywódcy ci, którzy z pewnością nie prezentują się jako władcy demokratyczni, gwarantują jednak rządy żelaznej ręki pozwalające na sprawowanie kontroli nad stosującymi przemoc frakcjami islamistów i nad Al-Kaidą".
W Tunezji meczety były pod ścisłą kontrolą Ministerstwa ds. Religii. W piątkowych kazaniach imamowie musieli oddawać hołd prezydentowi republiki. Miejsca kultu otwierano jedynie na czas modlitw. Surowo zabronione było spóźnianie się albo gromadzenie się w okolicach meczetów - choćby po to tylko, żeby porozmawiać z przyjaciółmi na temat treści kazania.
Od sytuacji w Tunezji niewiele różnił się klimat religijny w Libii, gdzie Kaddafi powstrzymywał ekspansję islamskiego ekstremizmu. Komitet islamskich mędrców w Trypolisie przygotowywał wcześniej tekst piątkowego nauczania religijnego i wysyłał go do wszystkich meczetów na terenie całego kraju. Imam musiał czytać ów tekst bez możliwości dodawania czegokolwiek od siebie ani też skracania go w jakikolwiek sposób, pod groźbą utraty stanowiska. Dzięki porozumieniu osiągniętemu przez syna Kaddafiego, Saifa-al-Islama, wszystkie komórki Al-Kaidy w kraju zostały unieszkodliwione.
Z jakichś powodów, które pozostają najpilniej strzeżonymi tajemnicami, Zachód postanowił jednak włączyć się do akcji, przyczyniając się - także militarnie - do obalenia tych reżimów.
Jednym z niezależnych głosów komentujących tzw. arabską wiosnę była opinia Magdiego Cristiana Allama, który 26 marca zeszłego roku pisał na łamach "Il Giornale": "W wojnie, która wybuchła w Libii i której konsekwencje w pierwszej kolejności dotkną Włochy, jedyną pewną rzeczą, niezależną od tego, jakie są prawdziwe cele tego, kto wojnę wywołał, jest to, że wygrają w niej islamscy integraliści i że w konsekwencji populacje zamieszkujące wybrzeża Morza Śródziemnego będą coraz silniej poddane prawu szariatu, prawu koranicznemu, które neguje podstawowe prawa człowieka i legitymizuje dyktaturę teokracji".
Islamiści ante portas
Upadek reżimów pozwolił na powrót radykalnych przywódców, do tej pory przebywających na wygnaniu, i na ponowne otwarcie ośrodków powiązanych z najbardziej ekstremalnymi frakcjami salafitów i Al-Kaidy. Ponowne pojawienie się tych frakcji sprawiło, że partie będące do tej pory radykalnym skrzydłem islamizmu - takie jak Bracia Muzułmanie w Egipcie czy Nadha w Tunezji - mogły sobie pozwolić na luksus zaprezentowania się jako ruchy "umiarkowane". "Nie jesteśmy integralistami", powtarzał Hamadi Jebali, sekretarz generalny ruchu Nadha.
To "umiarkowane stanowisko" nie jest jednak w stanie kontrolować (ani też tego nie chce) frakcji ekstremistycznych. Prowadzi to do rozprzestrzeniania się przemocy. Począwszy od zamachu na ambasadę Izraela w Kairze, poprzez atak na telewizję Nessma w Tunezji, a skończywszy na masakrze koptyjskich chrześcijan w Egipcie, frakcje radykalne prawie wszędzie okupują ulice miast. Obok zielonych flag rewolucji arabskiej coraz częściej pojawiają się tam flagi czarne należące do salafitów Hizba Attahrira.
Obecnie partie islamistyczne zaczynają dochodzić do władzy także na drodze wyborów - począwszy od Tunezji, gdzie zwyciężył Nahda. "Fala islamu podbija Tunezję" - głosił tytuł artykułu w "Corriere della Sera".
Tekst jest fragmentem artykułu Julio Loredo. Całość można przeczytać w
"Naszym Dzienniku"