Temat numeru
 
Święta Na Kresach
Marcin Więckowski

Wyjątkowa historia Polski oraz jej położenie na pograniczu kilku kultur zaowocowały niezwykłą mnogością i bogactwem lokalnych tradycji w naszym kraju. Tą przestrzenią, w której uwidaczniają się one najwyraźniej, jest oczywiście religia, a zwłaszcza obchodzenie największych świąt. Szczególnej obfitości miejscowych zwyczajów bożonarodzeniowych mogliśmy doświadczyć na Kresach, wielokulturowych obszarach położonych na wschód od Buga, które przed 1945 rokiem wchodziły w skład państwa polskiego.

 

Rozważania nad kresowymi zwyczajami świątecznymi trzeba zacząć od przypomnienia podstawowych informacji o mieszkańcach tych ziem. Ludność Kresów składała się z dwóch głównych grup: rdzennych mieszkańców, czyli Białorusinów i Rusinów (Ukraińców), którzy byli przeważnie wiernymi Kościołów wschodnich, oraz ziemiaństwa i schłopiałych potomków polskiej szlachty zagrodowej, w zdecydowanej większości rzymskich katolików. Kościoły wschodnie do dzisiaj stosują w liturgii kalendarz juliański, „spóźniony” wobec kalendarza gregoriańskiego, używanego w Kościele łacińskim, o 13 dni. Dlatego greckokatolickie Boże Narodzenie jest obchodzone 7 stycznia, a Święto Objawienia Pańskiego 19 stycznia. Powtarzając stare porzekadło, w przedwojennym Lwowie święta trwały miesiąc.

 

Podwójne narodzenie

Współistnienie niemal w każdej kresowej miejscowości dwóch wspólnot wyznaniowych zaowocowało praktykowanym przez czterysta lat zwyczajem obchodzenia świąt razem, w obu obrządkach. Najpierw w grudniu grekokatolicy przychodzili świętować Narodzenie Pańskie z Polakami, a w styczniu rzymscy katolicy z tej samej okazji odwiedzali Rusinów. Można więc powiedzieć, że na Kresach Pan Jezus „rodził się” zawsze dwa razy.

 

Orzechy i siano

Kresowy cykl świąteczny zaczynał się 24 grudnia od rzymskokatolickiej wigilii. Rankiem cała rodzina zabierała się za ubieranie choinki, przyniesionej przez mężczyzn z lasu lub miejskiego targu. Choć zwyczaj przystrajania świątecznego drzewka pojawił się na ziemiach polskich dopiero po rozbiorach Rzeczypospolitej, przyjął się bardzo dobrze i stał się szybko rozpoznawalny we wszystkich regionach. W miastach dominowały szklane bombki, łańcuchy i świeczki, natomiast na wsi, gdzie niezamożni chłopi nie mogli sobie pozwolić na takie zbytki, zwykle zawieszano na gałęziach własnoręcznie wystrugane, drewniane ozdoby oraz jabłka, orzechy i zasuszone śliwki zawinięte w papier.

 

Kobiety przez większość dnia zajmowały się przygotowywaniem strawy na wspólną wieczerzę. Tradycją przestrzeganą na Kresach bezwzględnie była ilość potraw – dwanaście, jak Apostołów. Gospodyni wraz z córkami i synowymi miała więc pełne ręce roboty. Trzeba było też nakryć do stołu. Pod białym obrusem obowiązkowo musiało się znaleźć siano, ale nie tylko symbolicznie! Dosłownie cały stół zostawał pokryty cienką warstwą siana, a niekiedy jeszcze po obrusie rozsypywano ziarna pszenicy. W południowej części Kresów, czyli Galicji, sianem wyściełano również podłogę w pomieszczeniu, w którym ­spożywano wieczerzę wigilijną.

 

Na wsi przygotowywano jeszcze specjalny zbożowy snopek, znany jako diduch. To stara ­ruska tradycja wywodząca się jeszcze z czasów przedchrześcijańskich, później „ochrzczona” przez Kościół i przyswojona przez Polaków-Kresowiaków. Diduch to wyjątkowy bukiet z kłosów różnych gatunków zbóż, pierwocin żniw, często przystrajany jeszcze zasuszonymi kwiatami, i jeśli takowe były pod ręką, kolorowymi wstążkami. Diducha stawiano w sieni, blisko drzwi, aby strzegł wejścia do domu przed czortami, biesamiczadami, czyli złymi duchami. Trzymano go tam aż do święta Trzech Króli, a potem uroczyście palono.

 

Uczta z miodem

Wieczerzę wigilijną Kresowiacy rozpoczynali wspólną modlitwą wszystkich domowników przed obrazem lub ikoną, która stała w specjalnym miejscu domu – w tzw. czerwonym kącie. Był to narożnik chaty położony najdalej od pieca, dzięki czemu docierało tam najmniej dymu i brudu. Tam, gdzie tradycja ruska najbardziej stopiła się z polską, półkę pod ikoną wyściełano rusznykiem, czyli specjalnym, wyszywanym czerwoną muliną kawałkiem płótna. Po modlitwie najmłodszy mężczyzna w domu czytał fragment Ewangelii wg św. Mateusza dotyczący Objawienia Pańskiego i narodzin Jezusa Chrystusa.

 

Wtedy następowało dzielenie się opłatkiem i składanie sobie życzeń. W północnej części województwa lwowskiego praktykowano przy tym jeszcze jeden dodatkowy zwyczaj – oderwane kawałki opłatka maczano w miodzie i dopiero wtedy spożywano. Natomiast na terenach z przewagą ludności bojkowskiej (dawne województwo krośnieńskie) po opłatku każdy z domowników musiał zjeść przynajmniej jeden ząbek czosnku, nurzając go w soli i mówiąc: Nie łup mnie do gołego, a ja cię obronię od wszelkiego złego! Dla trawienia czosnek przegryzano śledziem z miękką bułką, czyli chałką.

 

Nie trzeba chyba wspominać, że wybór potraw wigilijnych był olbrzymi i menu różniło się często nawet w sąsiednich wsiach. Oto klasyczny zestaw dań na rodzinną wieczerzę spożywany w okolicach Sokala: ryba z zaliwką; barszcz ukraiński; gołąbki z ryżem i marchewką; kasza z grzybami; pampuszki; kołacze; sałatka z ogórków, kapusty i cebuli; bliny; faszerowane buraki; wędzone jabłka i śliwki; pierogi z kapustą oraz kutia. Wszystko to popijano tradycyjnym, ukraińskim kompotem z suszonych owoców, nazywanym różnie w zależności od regionu: uzwarem albo juszką (w niektórych powiatach juszka to zupa z jajkiem i ziemniakami – jak to na Kresach, jedno słowo, a wiele znaczeń!). O każdym z wymienionych dań można by napisać wiele, lecz warta szczególnej uwagi jest kutia – oryginalnie kresowa potrawa, słodkie połączenie maku, miodu, kaszy i zmielonych ziaren zbóż. Do dzisiaj jest spożywana na wigilię w katolickich domach na Podkarpaciu, ale dopiero w ostatnich latach zaczyna być odkrywana przez mieszkańców centralnej Polski!

 

Po kolacji przychodził czas na rodzinne kolędowanie, a przed północą następowało procesyjne wyjście na Mszę Pasterską. W drodze do kościoła dołączali do Polaków Rusini.

 

Kolędy długie i krótkie

Dzień Bożego Narodzenia spędzano na rodzinnych spotkaniach, rozmowach i kolędowaniu. Do tego ostatniego Kresowiacy mieli szczególną pasję. Wystarczy powiedzieć, że najwięksi polscy twórcy kolęd: Franciszek Karpiński (autor Bóg się rodzi) i Mikołaj Sęp-Szarzyński pochodzili z Kresów. Polacy śpiewali także tradycyjne białoruskie i ukraińskie kolędy, np. Dobryj weczir tobi czy Nowa radist’ stała, która ostatnio zaczyna wkraczać do kościołów w polskim przekładzie. Wielką popularnością cieszyły się także świąteczne szczedriwki – krótkie przyśpiewki złożone z kilku zdań powtarzanych do prostej melodii.

 

Z kolędą na ustach chodzili po miastach i wsiach kolędnicy. Ten zwyczaj był wyjątkowo bogato praktykowany na Kresach, bo łączono tam śpiew z elementami teatru ludowego. Najpierw do izby wpadał chłopak przebrany za diabła (wysmarowany węglem, z czerwonymi różkami na głowie), który próbował „porwać” dzieci z domu. Szybko jednak nadchodził aniołek, odgrywany zwykle przez młodą dziewczynę, przed którym czart drżał ze strachu i uciekał z chaty. Wtedy wchodzili Józef i Maryja z Dzieciątkiem na rękach (zwykle „odgrywała je” lalka, żeby nie narażać dziecka na przebywanie wiele godzin na mrozie), po czym kolędnicy wykonywali wybraną kolędę. Za swoją posługę dostawali owoce i słodycze, rzadziej pieniądze. Polaków odwiedzali 25 grudnia również ­greckokatoliccy kolędnicy, których odróżniała Gwiazda Betlejemska – duża, widoczna z daleka i bogato zdobiona, występująca w wielu wariantach w zależności od regionu. Rusini przychodzili ubrani w wyszywanki (inna nazwa: soroczki), bardzo charakterystyczne, odświętne koszule wyszywane haftem krzyżykowym i zwieńczone pomponami, ubierane tylko kilka razy w roku z okazji największych uroczystości religijnych, rodzinnych i dożynkowych.

 

Dwa tygodnie później sytuacja się odwracała – Polacy odwiedzali z teatrzykiem i kolędą Rusinów. Tym razem jednak aktorów było o trzech więcej, albowiem pojawili się już Trzej Królowie. To unikalne dla polskiej tradycji święto zbiega się z greckokatolicką wigilią. W kresowych kościołach po Mszy Świętej wystawiano tego dnia specjalne przedstawienia z udziałem starszej młodzieży męskiej jako odtwórców roli pierwszych monarchów, którzy pokłonili się Jezusowi. Po wieczornym nabożeństwie „trzeciokrólowym”, o północy Polacy udawali się do cerkwi, by tam w trwającej prawie trzy godziny, wyjątkowo uroczystej liturgii unickiej świętować razem z ukraińskimi sąsiadami Boże Narodzenie.

 

Świąteczny cykl kończyło greckokatolickie święto Objawienia Pańskiego, znane jako Jordan, obchodzone 19 stycznia. W tradycji ukraińskiej nie używa się nazwy „Trzej Królowie”, natomiast bardziej podkreśla się wymiar pokutny postawy Kacpra, Melchiora i Baltazara. Grekokatolicy udają się wtedy na obrzęd święcenia wody, który dawniej odbywał się zwykle nad okoliczną rzeką lub jeziorem. W lodzie wycinano otwór w kształcie krzyża, w którym najbardziej gorliwi wierni zanurzali się trzykrotnie w lodowatej wodzie i czynili tyleż razy znak krzyża. Ten ofiarny gest oraz zewnętrzną oznakę przynależności do Zbawiciela czynili też niektórzy Polacy, zwłaszcza pochodzący z rodzin mieszanych.

 

Epilog

Wszystkie opisane zwyczaje i praktyki religijne pochodzą ze świata, którego już nie ma. Po zmianie polskich granic w 1945 roku przesiedleńcy z Kresów zanieśli swoje tradycje na Ziemie Odzyskane. Najsilniej przy kresowych obrzędach trwa dzisiejsza wschodnia Polska. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, aby te piękne zwyczaje świąteczne zakorzenić we wszystkich regionach naszego kraju. To zadanie spoczywa zwłaszcza na potomkach Kresowiaków, aby zakładając swoje rodziny, nie zapominali o korzeniach, z których wyrastają. Niemniej przyłączyć się do nich mogą wszyscy Polacy…

Marcin Więckowski