Rodzina
 
Mąż i ojciec jest odpowiedzialny za zbawienie swojej rodziny
Kajetan Rajski

We współczesnym świecie coraz bardziej zauważalny jest kryzys tożsamości mężczyzny. Przejawia się on na wielu płaszczyznach, między innymi poprzez brak odpowiedzialności za osoby bliskie, a także nieumiejętność bycia radykalnym w kwestiach wiary i moralności. Mężczyźni coraz mniej chętnie w dyskusjach stają w obronie Kościoła, brak im niekiedy koniecznych argumentów. Światowe media, za którymi stoją przede wszystkim ludzie niechętni, jeśli nawet nie wrodzy Kościołowi, promują „luzacki” styl życia, w którym mężczyzna traktuje kobiety jak zabawki, a jego jedynym celem w życiu jest porządnie się upić i świetnie bawić na imprezie. Niestety, pokolenie współczesnych dziewiętnastolatków, do którego należę, zdaje się w znacznej części żyć takimi pseudowartościami. Cieszy jednak fakt, że jest nadal wielu dobrych mężczyzn-katolików, również w tym pokoleniu, które dopiero wkracza w dorosłość, a którym sprawy wiary nie są obojętne. Coraz odważniej występują oni przeciw niszczeniu cywilizacji chrześcijańskiej.

Właśnie pokrótce przedstawiony powyżej kryzys tożsamości mężczyzny stał się dla mnie impulsem do napisania książki Prawdziwy mężczyzna… czyli kto?. Na podstawie biografii świętych i bohaterów narodowych, zarówno z historii Polski, jak i z historii świata, staram się dojść do wniosku, jaki prawdziwy mężczyzna powinien być. W poszczególnych dwunastu rozdziałach przedstawiam prawdziwie katolickich mężczyzn patriotów, obrońców życia, pogłębiających swoją wiedzę czy uczestniczących we Mszy Świętej.

Poniższy wywiad przeprowadziłem z Jarosławem Boguckim, ojcem dwójki dzieci, a także organizatorem IV Marszu Mężczyzn we Wrocławiu, w którym miałem przyjemność uczestniczyć.

 

Jesteś ojcem dwójki dzieci: szesnastomiesięcznego Piotrusia i czteroletniej Łucji. Czy zauważasz, że współczesny świat odciąga młodych ludzi od ojcostwa i macierzyństwa?

– Z przykrością muszę stwierdzić, że niestety tak. Przy „publicznej” deklaracji, że chcemy mieć dzieci i będziemy się o nie starać, natychmiast pojawiły się pytania: Czy nas na to stać? Czy damy sobie radę? Czy wiemy, jaki to jest trud, ile wyrzeczeń? Czy nie lepiej najpierw skończyć studia i dostać dobrą, stabilną pracę? Czy nie lepiej się wstrzymać i poczekać na lepsze czasy? I tak dalej...

Znam też młodych ludzi, którzy chcą przed założeniem rodziny, będąc już małżeństwem, kupić sobie najpierw psa lub kota, żeby sprawdzić, czy będą sumienni w wypełnianiu obowiązków przyszłych rodziców. Z drugiej strony dostajemy od świata tak wiele „atrakcji”, że nieustannie narzekamy na brak czasu. Gdy delikatnie pytałem moich znajomych o to, kiedy będą chcieli mieć dzieci, usłyszałem odpowiedź, że nie mają czasu nawet o tym myśleć. Mam wrażenie, że w zamian za oddalenie od siebie wizji zostania ojcem lub matką dostajemy tanie substytuty, jak dobra praca, święty spokój, dużo czasu dla siebie, realizację własnych marzeń

Do tego nie słyszałem jeszcze w mediach publicznych zachęty do bycia rodzicem. Raczej zostajemy karmieni nieustannym strachem przed przyszłością, brakiem środków do życia, utratą pracy, zamknięciem się na ludzi, utratą młodości, wyglądu fizycznego, zabaw i uciech życia, cofnięciem się w rozwoju intelektualnym, depresją (tzw. baby blues), kryzysami małżeńskimi do rozwodów włącznie, problemami przy porodach, brakiem czasu na cokolwiek, nocnymi pobudkami… Można by wiele wymieniać.

Jakie są Twoim zdaniem najważniejsze zadania, które Chrystus zleca mężczyznom do czynienia w Kościele?

– W mojej opinii najważniejszym zadaniem mężczyzny jest odważne głoszenie Ewangelii, „w porę i nie w porę”, poprzez swoją codzienność, postawę, czyny, słowa, czy to w rodzinie, czy w pracy, czy wśród przyjaciół, czy na Eucharystii, wszędzie mężczyzna powinien być świadectwem Żywego Chrystusa, mówić „tak, tak - nie, nie”. Taka jasna postawa pomoże mu realizować kolejne dwa zadania: stać na straży wiary i jako Boży wojownik walczyć przeciw złu. Jako mąż i ojciec jestem odpowiedzialny za zbawienie nie tylko swoje, ale również swojej rodziny, a w dalszej kolejności bliskich i znajomych. Do tego dochodzi praca nad osobistą relacją z Bogiem poprzez modlitwę, czytanie Słowa Bożego i aktywne uczestnictwo w życiu Kościoła.

Mężczyźni są w porównaniu z kobietami znacznie mniej widoczni w Kościele. Zazwyczaj, gdy wchodzimy do świątyni, szczególnie w dzień powszedni, widzimy wiele kobiet i niewielu mężczyzn. Jak myślisz, jaka jest tego przyczyna?

– Myślę, że przyczyn jest wiele. Jednak wymieniłbym te dla mnie oczywiste. Po pierwsze, dzisiejszy Kościół wydaje się nieatrakcyjny dla mężczyzny – podkreślam „wydaje się”. Pieśni śpiewane w tonacjach tak wysokich, że dla szarego mężczyzny są nie do osiągnięcia, teksty pełne pięknych cnotliwych metafor, homilie bez tak zwanego „pazura”, a adoracje „przegadane”. Moim zdaniem mężczyzna potrzebuje pewnego rodzaju „surowości”, prostoty, aby móc się odnaleźć. Po drugie mam wrażenie, że dzisiejszy mężczyzna dał się stłamsić czy to przez dominację kobiet, czy przez swoje lenistwo, brak celu, brak potrzeby i chyba najważniejsze – poprzez brak odpowiedzialności. Wielokrotnie słyszałem od facetów zdanie – moja żona, matka, babcia modlą się za nas wszystkich. To wielki błąd! To ja jako mężczyzna biorę na swoje barki obowiązek modlitwy i zachęcanie do niej mojej rodziny.

W tym roku po raz czwarty ulicami Wrocławia przeszedł Marsz Mężczyzn, którego jesteś organizatorem. Skąd taki pomysł?

– Pomysł dojrzewał dobrych kilka lat. Większość mężczyzn z naszej wspólnoty Agalliasis nosiło takie pragnienie, aby zrobić coś wspólnie, coś, co zjednoczy nas bardziej, coś, co pozwoli „obudzić” i zabrać się do pracy, w szczególności nad sobą. Udało się kilka razy zorganizować rekolekcje dla mężczyzn i trafiliśmy na ks. Romana Hosza, który rozbudził w nas ducha męskości. Później wystarczył mały impuls, którym było wezwanie Benedykta XVI do modlitwy w obronie życia. I tak pomaszerowaliśmy, bo tę formę uznaliśmy za najbardziej odpowiednią dla mężczyzn. W kolejnych latach okazało się, że nie tylko my we wspólnocie mamy takie pragnienia i przyłączały się kolejne grupy.

Marsz przeszedł pod hasłem „Wierni Bogu. Wierni Rodzinie”. Dlaczego takie motto?

– Muszę zacząć od tego, że zanim ustalimy hasło marszu, każdy z organizatorów modli się i podejmuje post. Następnie spotykamy się i dzielimy tym, co się w nas rodziło. W tym roku mieliśmy przykład pełnej jedności, każdy z nas, swoimi słowami, mówił o wierności Bogu i rodzinie. Chyba wszyscy widzimy, jak Zły chce zniszczyć rodzinę, miejsce, gdzie się wychowaliśmy i gdzie my wychowujemy. To w rodzinie przekazujemy wiarę i wszczepiamy wartości chrześcijańskie. Dlatego szatan atakuje, zaczynając od naszej osobistej relacji z Bogiem, poprzez relacje z żoną, dziećmi, rodzicami i teściami. Uderza w to, co jest podstawą każdej relacji – wierność.

W czym pomaga mężczyznom Marsz Mężczyzn? W jaki sposób ich zmienia, pomaga im lepiej funkcjonować w Kościele?

– W pierwszej kolejności pomaga w przełamaniu lęku. Zaczynamy widzieć, jak wielu nas jest. Jak dobrze iść razem. Stajemy się odważniejsi, nie tylko podczas marszu, ale i na co dzień. Dostrzegamy moc wspólnej modlitwy wedle słów św. Pawła: Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste, bez gniewu i sporu (1 Tm 2,8). Mam wrażenie, że po marszu jesteśmy jakby wyrwani z marazmu, chce się robić więcej, wspólnie dla całego Kościoła.