Felieton
 
Wakacje - czas święty
Jerzy Wolak

Od zawsze mnie dziwi, kiedy w miesiącach letnich słyszę z ambon napomnienie, by w wakacje nie zaniedbywać praktyk religijnych. Dla mnie bowiem, odkąd pamiętam, akurat lato jest czasem swoistych rekolekcji – czyli przypominania. Wtedy najłatwiej mi przypomnieć sobie, że jestem chrześcijaninem.


Kiedy mam poświęcić Chrystusowi więcej czasu, jak nie wtedy, gdy mam go pod dostatkiem? I to wcale nie z tego, co mi zbywa (bo i w czasie największego zagonienia o Nim nie zapominam); po prostu wtedy mogę się z moim Panem spotkać w spokoju. Z dala od natłoku priorytetowych zadań, kluczowych spotkań, nieprzekraczalnych terminów… Na zbliżenie się do Boga nie ma czasu lepszego od wakacji. Bo gdzie Go łatwiej spotkać niż na wakacyjnym szlaku? Gdzie łatwiej Go dostrzec niż w pięknie i potędze natury, której jest Stwórcą? W majestacie gór, w pieśni strumienia, w bezmiarze morza, w szeptach starej puszczy… Kiedy Różaniec smakuje lepiej niż odmawiany przy wtórze wiatru na połoninie albo gdy rozgrzane stopy rytmicznie liżą chłodne fale? Kiedy łatwiej zatonąć w medytacji, niż gdy się grzebie patykiem w dogasającym żarze ogniska?


Dokądkolwiek się wybieram, nawet w największą dzicz, zawsze zaczynam od lokalizacji kościoła – żebym go nie musiał gorączkowo szukać w ostatniej chwili. A przy okazji, ileż ciekawych miejsc w ten sposób poznaję.


Przed palącym słońcem najchętniej chronię się w cieniu świątynnych murów. I w ich ciszy. Jak miło się w takich okolicznościach zanurzyć w niespieszną modlitwę. Niespieszną – to kluczowe słowo. Właśnie w wakacje przecież nigdzie się nie spieszę; właśnie wtedy najpełniej dociera do mnie każdy bodziec, każde doświadczenie… Tak więc, od lat bezgranicznie zdziwiony, że komuś trzeba przypominać, iż od wiary i życia sakramentalnego wakacji nie ma, nieodmiennie dochodzę do tego samego wniosku: odpocząć w wakacje od Pana Boga chcą tylko ci, którzy się Nim zanadto w ciągu całego roku nie zmęczyli.