Temat numeru
 
Dlaczego Bóg niemowlęciem w żłobie?
o. Wawrzyniec Maria Waszkiewicz

Dla nas, ludzi, i dla naszego zbawienia – te słowa wyznania wiary zawierają w sobie cały ogromny pokład miłości Boga wobec stworzenia; miłości tak wielkiej, do której przywykliśmy tak bardzo, że przestała nas ona – niestety! – zdumiewać i zachwycać.

 

Katechizm Kościoła Katolickiego dopowiada: Słowo stało się ciałem, aby nas zbawić i pojednać z Bogiem; abyśmy poznali miłość Bożą; by być dla nas wzorem świętości; by uczynić nas uczestnikami Boskiej natury (KKK, 457–460). Widać w tym ujęciu, że owo „nas“ zostało postawione niejako w centrum. Nie tyle przez katechizm, co przez samego Boga, który zechciał przyjść na ten świat propter nos homines – dla nas ludzi! Ten ogrom Bożej miłości trzeba przyjmować z prostotą i wdzięcznością, nie należy z nim polemizować. Zarazem jednak trudno pozbyć się wrażenia, że trochę zanadto przyzwyczailiśmy się do zbawienia, do łaski, do odkupienia. Nie tylko praktycznym niedowiarkom, ale i ludziom autentycznie gorliwym wydaje się często, że zbawienie i Niebo należą się nam jak psu zupa, że skoro Pan Bóg nas stworzył, to Jego obowiązkiem jest dać nam szczęście, choćbyśmy się o nie zbytnio nie starali.


To jeden z powodów, dla których tajemnice Wcielenia i Odkupienia budzą dziś mniej zdumienia, aniżeli było w przeszłości. Oprócz niego w ogóle człowiek dzisiejszy mniej myśli o tym, co pozadoczesne, a konsumpcyjna postcywilizacja stara się trzymać nasze myśli daleko od tego, co mogłoby skłaniać do większego umiarkowania w używaniu tego świata. Zagłusza się w nas najważniejsze pytania; pytania dotyczące sensu naszej egzystencji i celu ziemskiej wędrówki. Zgodnie z tym, co przed stu laty napisał dominikański teolog i filozof Antoni D. Sertillange, staliśmy się podobni do ludzi, którzy tak bardzo się spieszą, że aż nie mają czasu pomyśleć, dokąd właściwie idą.


Zachwycić się Wcieleniem


A przecież po to właśnie mamy rozum i duszę nieśmiertelną, żebyśmy przede wszystkim mogli pojąć, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Tym przede wszystkim różni się człowiek od zwierzęcia, że świadom siebie, może być świadomym własnego sensu i celu. Do pewnego stopnia może sam sobie stawiać cele w życiu i je lepiej czy gorzej realizować; co do celu fundamentalnego, powinien go rozumem i wolą przyjąć, a następnie rozumu i woli używać dla jego realizacji.


Nie brak nam drogowskazów w naszej duchowej wędrówce. Świat cały mówi nam, ba! krzyczy o mądrości, mocy i dobrotliwości Stwórcy. Kto umie z pokorą i wnikliwie rozejrzeć się dokoła, ten powinien dojść samymi siłami intelektu do poznania Boga. Objawienie – Pismo Święte i Tradycja – nie tylko pozwala nam przebyć tę drogę na skróty, ale także pójść nią dużo dalej. Dowiadujemy się z niego nie tylko, że Bóg jest i że jest dobry. Dowiadujemy się także, że są trzy Osoby Boskie. A także, że druga z Nich stała się człowiekiem dla nas i dla naszego zbawienia, przychodząc na świat w gorsząco podłych warunkach, które dzisiejsza postcywilizacja zachodnia nazwałaby uwłaczającymi ludzkiej godności.


Cur Deus homo?
– dlaczego Bóg [stał się] człowiekiem? To pytanie (sformułowane tak przez św. Anzelma z Canterbury) przez wieki nurtowało największych teologów. Myśl o tym, że „dla nas i dla naszego zbawienia” Bóg stał się człowiekiem, napełniała ludzi wierzących zarówno radością i wdzięcznością, jak i zdumieniem. Jeżeli druga Osoba Trójcy Przenajświętszej przyszła na świat dla naszego zbawienia, to jest to wydarzenie i olśniewające, i zdumiewające. Bóg stał się człowiekiem; przyjął ludzką naturę pomimo naszego grzechu, a może wręcz: z powodu naszego grzechu (w tym punkcie wielcy teologowie różnią się opiniami). Pełne zachwytu zdumienie nad tą prawdą wiary prowadziło do pogłębionej refleksji nad motywami, czy też celami, Wcielenia. Stał się człowiekiem dla naszego zbawienia – w to prawowierny chrześcijanin nie może wątpić. Z drugiej strony, wielu autorów zwracało uwagę, że prawdziwego motywu działania Boga nie można szukać poza samym Bogiem, Jego chwałą. Z tej perspektywy Wcielenie i życie Zbawiciela stanowiło największe oddanie czci Bogu przez stworzenie (człowieczeństwo ­Chrystusa).


Miłość, nie strach


Żeby jednak do tego największego aktu kultu mogło dojść, druga Osoba Trójcy Przenajświętszej stała się człowiekiem. Zbawiciel przyszedł na świat w łonie Matki Niepokalanej, cudu stworzenia, arcydzieła Bożej wszechmocy. Amerykański malarz, Whistler, chwalony za portret swojej matki, odpowiadał ponoć: Wiecie, jak to jest. Każdy chce, żeby jego mama była jak najpiękniejsza. Otóż Bóg mógł to uczynić – i uczynił w sposób przechodzący najśmielsze wyobrażenia najbardziej zwariowanych „szaleńców Niepokalanej” pokroju św. Maksymiliana Kolbego. I tak jednak, przy całej świętości Tej, która jest Najświętsza; przy całej czystości Przeczystej, przy całym pięknie Tej, o której śpiewamy: Cała piękna jesteś – jakimże uniżeniem dla Boga było stanie się człowiekiem!


Słusznie abp Fulton J. Sheen chcąc nam uzmysłowić, czym jest Wcielenie, użył przykładu człowieka, który tak bardzo ukochał psy, że zamieszkał wśród nich, zaczął biegać na czterech łapach i szczekać, żeby tak wyrazić swoją miłość. Ten odrzucający obraz jest jednak tylko bladą ­metaforą: w ­rzeczywistości dystans pomiędzy Świętym, Świętym, Świętym a ludźmi jest nieporównanie większy aniżeli ten pomiędzy człowiekiem a robakiem. Istota tego uniżenia nie zmieniłaby się, gdyby Pan Jezus przyszedł na świat w najbogatszym pałacu, a nie w stajni.

A jednak wybrał ubogą rodzinę. Wybrał stajnię, żłób i siano. Święty Alfons de Liguori pięknie zauważył, że gdyby Chrystus przyszedł na świat w potędze i bogactwie, zapewne szanowalibyśmy Go bardziej i bardziej byśmy się Go lękali. To właśnie ubóstwo żłóbka potęguje jednak nie strach, lecz miłość. Bóg zaś jest miłością i miłości przede wszystkim oczekuje od swoich stworzeń.


Bliski wszystkim, wzór dla wszystkich


Jest zresztą we Wcieleniu pewna bliskość uniwersalna. Chrystus narodził się z przeczystej, najświętszej Matki – to prawda. Ale już reszta Jego rodowodu ciągnącego się przez pierwszych siedemnaście wersów Ewangelii wg św. Mateusza – to ciąg imion nierzadko zbrukanych strasznymi grzechami. Dotyczy to nawet wybitniejszych przodków Jezusa (jak król-prorok Dawid, którego grzeszność została przez Mateusza podkreślona przypomnieniem podstępnie zgładzonego, w porywie cudzołożnej namiętności, Uriasza), a co dopiero tych, o których Pismo mówiło zwięźle: Czynił to, co złe w oczach Pana. I to jest głębokie uniżenie Słowa Wcielonego. A zarazem, czyż nie jest to dla nas, zwłaszcza dla tych o najbardziej powyginanych drzewach genealogicznych, punkt oparcia i nadziei? Dostaliśmy tę samą co On Matkę. Czy fakt, że mieliśmy „dziadka w Wehrmachcie” albo ojca w PZPR może mieć wielkie znaczenie? Sam Chrystus miał przodków, którzy czynili to, co złe w oczach Pana!


Chrystus przyszedł na świat w rodzinie arystokratycznej, królewskiej – a zarazem bardzo ubogiej. Ubóstwo jest jednak bardziej uderzające: o „błękitnej krwi” rodu Dawidowego mało kto dzisiaj pamięta, jakkolwiek jeszcze Pius XII podkreślał to często, wskazując Świętą Rodzinę jako wzór dla szlachty rzymskiej (zwłaszcza tej spauperyzowanej w kilku kolejnych zawieruchach rewolucyjnych: Risorgimenta, faszyzmu, republiki). Jest i w tym głęboki sens. Ludzie bywają zamożni, dobrze sytuowani, silni. Bywają. Są jednak w istocie słabi i ubodzy. Wszyscy rodzimy się nadzy, jak nagim urodził się Pan Jezus. Wszyscy rodzimy się słabi i bezbronni jak On. Najpotężniejsi z ludzi codziennie doświadczają własnej słabości.


Co gorsza jednak, wszyscy mamy serca twardsze i zimniejsze aniżeli drewniane czy kamienne żłoby w zimną, grudniową noc. A przecież święta Bożego Narodzenia to nie tylko wspomnienie wydarzenia sprzed tysięcy lat; to próba powtórzenia tego, co wydarzyło się wtedy. Jak pisał Anioł Ślązak (a przekładał Adam Mickiewicz):

Wierzysz, że się Bóg zrodził w betlejemskim żłobie, lecz biada ci, jeżeli nie zrodził się w tobie.


Otóż kolejnym paradoksem Wcielenia jest to, że to właśnie chłód stajenki posiada moc ogrzewania dusz, a twardość żłóbka – zmiękczania serc.


Zadomowieni w pociągu


Powiedzieliśmy już, że ubóstwo betlejemskie tym silniej ukazuje i rozpala miłość. Jest ono jednak także ważne z innego, wskazanego przez Katechizm, powodu: Słowo stało się ciałem także po to, by być dla nas wzorem świętości, by ukazać nam drogę prowadzącą do Nieba. Z tej perspektywy fakt, że Chrystus przyszedł na świat w stajni, że następnie podczas publicznej działalności nie miał gdzie złożyć głowy, wreszcie zaś został odarty z szat, nago przybity do Krzyża, złożony w cudzym grobie, ma ogromne znaczenie.

Życie jest krótką podróżą, którą ktoś trafnie porównał do jazdy pociągiem. Ktoś jedzie pierwszą, ktoś drugą klasą – a jako że porównanie jest stare, to można dodać nieistniejące już trzecią i czwartą. Podróż nie będzie trwała w nieskończoność, przeciwnie – jedziemy ekspresem. Z perspektywy wieczności różnica pomiędzy kilkoma, kilkudziesięcioma a stu z okładem latami jest naprawdę niewielka. Niestety jednak, z naszej ludzkiej perspektywy ta króciutka podróż wydaje się niekiedy być wszystkim. Toteż pasażerowie starają się w swoich przedziałach urządzić, jak gdyby mieli spędzić tam nie parę chwil, a całe życie.


Ziemskie życie naszego Zbawiciela powinno dawać do myślenia chrześcijanom wszystkich czasów, którzy nierzadko tak bardzo troszczą się o marności tego świata, jak gdyby mieli na nim spędzić całe życie… wieczne. Pociąg już gwiżdże, stacja końcowa widnieje na horyzoncie (o tym także mówi nam Adwent!). Nie w pociągu, a tam, gdzie z niego wysiądziemy, przyjdzie nam spędzić Wieczność.