Święte wzory
 
Św. Marcin de Porrès ciemnoskóry brat każdego
Adam Kowalik

Epoka katolicka w Ameryce Łacińskiej rozpoczęła się w 1492 roku wraz z przybyciem na Karaiby Krzysztofa Kolumba. Napływ misjonarzy z Europy, masowe nawrócenia Indian (skutek objawienia Matki Bożej z Gua­dalupe w 1531 r.) świadczą, że dziedzictwo kolonizacji kontynentu to nie tylko epidemie i niewolnictwo, ale przede wszystkim strumień łask, które Pan Bóg wylał na te ziemie.

 

Darem Opatrzności dla Ameryki Południowej było niewątpliwie także dziecko, które 9 grudnia 1572 roku urodziła w Limie, stolicy wicekrólestwa Peru, wyzwolona z niewoli mulatka, Anna Velázquez. Jego ojcem był hiszpański szlachcic Juan de Porrès. Niestety, początkowo mężczyzna nie przyznawał się do ciemnolicego syna, Marcina, i urodzonej później córki Juany. Gdy otrzymał posadę rządową w ­Guayaquil, na terenie Ekwadoru, porzucił konkubinę i wyjechał. Anna żyła z dziećmi bardzo skromnie. Znamienne, że mimo niedostatku w domu, młody Marcin nieraz powierzone sobie przez matkę na zakupy pieniądze oddawał spotkanym po drodze biedakom, za co potem czekała go bura.


Po kilku latach ojciec zabrał dzieci do siebie, by zapewnić im wychowanie i wykształcenie. Jednak gdy został gubernatorem Panamy, Marcin powrócił do Limy i zamieszkał z matką. Ojciec opłacił mu naukę zawodu u balwierza Marcela de Rivero, pod okiem którego zdobywał umiejętności fryzjera, ale także chirurga i aptekarza. Miał duży talent, toteż pacjentów mu nie brakowało. Pieniądze traktował jednak jako środek do wspierania potrzebujących.


Brat tercjarz


Od najmłodszych lat Marcin lubił się modlić. Gdy tylko znalazł chwilę między wizytami u chorych, zaszywał się w którymś z kościołów stolicy. Przed krucyfiksem spędzał także długie godziny w nocy. Czując powołanie do życia zakonnego, związał się z trzecim zakonem dominikańskim. Poprosił, by pozwolono mu zamieszkać w klasztorze i pracować fizycznie na rzecz wspólnoty. Zakonnicy chętnie się zgodzili. Zaprotestował jednak ojciec. Akceptował powołanie syna, jednak nie mieściło mu się w głowie, by jego potomek był zwykłym sługą w klasztorze. Zdawał sobie sprawę, że obowiązujące przepisy nie dopuszczały dzieci z nieprawego łoża do kapłaństwa, ale chciał, by syn przynajmniej został pełnoprawnym członkiem zakonu. Marcin zrazu odrzucił życzenie Don Juana. Dopiero po kilku latach złożył niższe śluby zakonne.

 

[Pełny tekst w wydaniu papierowym]