Felieton
 
Narzędzie, nie amulet
Jerzy Wolak

Po co ci ten różaniec namotany na wewnętrznym lusterku samochodu?


Zadawszy sobie to pytanie (wiele lat temu), nie umiałem znaleźć na nie sensownej odpowiedzi. No bo właściwie czemu miałby on właśnie tam służyć? Pokazaniu, że tym autem jeździ praktykujący katolik? Czy raczej powierzeniu się przez użytkowników pojazdu nieustannej opiece Jezusa i Maryi? Ale różaniec (pomimo słuszności powyższych intencji) bynajmniej nie jest od tego – ani w pierwszym, ani w drugim przypadku. Nie jest on bowiem ani wymownym emblematem, ani tym bardziej amuletem pełnym nadprzyrodzonej mocy.


Różaniec to narzędzie, którego zadaniem jest pomóc w uzyskaniu zamierzonego efektu (w tym przypadku należytego odmówienia modlitwy). Jak miecz, który nie pokona nieprzyjaciela, wisząc na ścianie. Notabene, dobitny tego przykład mamy w naszej historii – zważmy tylko na ścisłą korelację faktu zawieszania przez szlachtę szabel na makatkach w salonie z upadkiem Rzeczypospolitej…


Różańca nie wystarczy mieć przy sobie, trzeba go intensywnie używać – do modlitwy. Dopiero wtedy pokazuje swoją faktyczną moc.


Dobrze jest mieć różaniec w samochodzie – zaświadcza człowiek, który niejedną zdrowaśkę przemodlił „za kółkiem”. I ma on być pod ręką, a nie dyndać sobie bezproduktywnie u sufitu. Bo jeśli w trasie odczuję potrzebę modlitwy, to co? Mam go zacząć odplątywać? Podczas jazdy czy raczej zatrzymawszy się uprzednio…?


Zatem nie przy lusterku tylko na przykład na dźwigni zmiany biegów – i raczej nie standardowy sznur pięciu dziesiątków, bo ten w aucie okazuje się dosyć niewygodny w użyciu (lubi się zaplątać o liczne wajchy w okolicy kierownicy), tylko jedenaście koralików nanizanych wraz z krzyżykiem na kółko z żyłki. A jeszcze lepiej z gumki – na drodze wszak bardzo liczy się elastyczność.

Spis treści:
UWAGA!
Przymierze z Maryją
WYSYŁAMY
BEZPŁATNIE!